piątek, 28 kwietnia 2017

12. Tandaradei!

Under der linden an der heide,
dâ unser zweier bette was,
dâ mugt ir vinden schône beide 
und gebrochen bluomen unde gras.
Vor dem walde in einem tal —
tandaradei!
Schöne sanc die nachtigal.

Pod lipami na wrzosowiskach,
Gdzie stało nasze podwójne łóżko,
nadal można je zobaczyć:
połamane kwiaty i zduszoną trawę
przed lasem w dolinie —
Tandaradei!
Jak pięknie śpiewał słowik!


— Nie spodziewałem się, że zapędzisz się aż na teren Hogwartu, droga siostro. Nie sądziłem, że jesteś aż tak zdesperowana. Zechcesz mi wyjawić całą swoją historię, zanim przejdziemy do czynów? Czy nawet rękoczynów?
Elias zachowywał się zupełnie swobodnie, jakby wcale nie rozmawiał z dwójką zagrażających mu czarodziejów. W jego postawie nie można było się doszukać ani jednej oznaki nerwowości czy strachu. Wyglądał raczej na… zaciekawionego?
— Nie mam ci nic do powiedzenia.
— Doskonale. — Zatrzymał się tuż przed swoją siostrą, krzyżując ręce za plecami. — Wolisz odpowiadać na moje pytania w obecności Albusa Dumbledore’a i paru kropel veritaserum? Jeśli tak, naprawdę nie mam nic przeciwko.
— Ja nie…
— Nie chcesz się w ogóle tłumaczyć, rozumiem. Ale jednak wolałbym, żebyś to zrobiła. Dzięki temu twoja kara byłaby łagodniejsza… Bo bądź pewna, że na nią zasługujesz. Nie wiem, jaki wyrok dostaniesz, to i tak nie moja sprawa… Ale podejrzewam, że czeka na ciebie Azkaban. Być może pocałunek dementora.
— Jesteś okrut…
— Jestem okrutny, mówiąc ci o każe grożącej ci za uprowadzenie ciała nieletniej dziewczyny i rozszczepienie jej duszy, już nie mówiąc o kuszeniu do złego jej siostry? Och, Merlinie, chyba nie mówisz poważnie. — Uniósł brew. — Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać. Naprawdę masz wypaczony kodeks moralny. Szkoda, droga siostro… Sądziłem, że jeszcze będę w stanie zbawić twoją duszę.
— A ty co, Elias? Jesteś święty? Jesteś aniołem posłanym do zbawienia czarodziejów? — wydusiła Martina przez ściśnięte gardło. Potrząsnęła głową. — Gdzie byłeś przez te wszystkie lata, kiedy potrzebowałam pomocy, co? Gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowałam? Jak śmiesz teraz prawić mi kazania?!
Mężczyzna wzruszył ramionami.
— Nigdy nie powiedziałem, że jestem święty. Powiedziałem jedynie, że to, co zrobiłaś, jest złe. I poniesiesz tego konsekwencje. — Spojrzał na nią jeszcze raz; tym razem w jego oczach malował się ból. — Nie mogłem wrócić. Miałem do wykonania ważne zadanie i nie mogłem tego tak zostawić. Wierz mi, chciałem… ale nie mogłem. Poza tym... Zawsze miałaś Alexandra.
— Którego nigdy nie zaaprobowałeś.
— Cóż — westchnął, obrzucając Nachtigalla nieufnym spojrzeniem. — Nigdy nie uważałem go za kandydata godnego twej ręki.
— Dlaczego?!
— Bo jest złym człowiekiem. Sprowadził cię na manowce.
Syriusz w tej chwili naprawdę zaczął podziwiać Eliasa za cierpliwość. On już dawno by się rzucił na Martinę oraz Alexandra i potraktował oboje niewybaczalnymi zaklęciami.
— Skąd możesz to wiedzieć?!
— To widać na pierwszy rzut oka. Wiesz, zawsze byłem dobrym obserwatorem. Jego wpływ i moja nieobecność… — Elias wykonał nieokreślony ruch ręką. — To na ciebie wpłynęło bardziej, niż przypuszczasz. Zresztą mniejsza o to, podyskutujemy o tych kwestiach później, przy herbatce. Bardziej mnie interesuje, dlaczego i po co wybrałaś Lily.
— Och, braciszku, skoro tak dobrze mnie znasz, skoro umiesz tak dobrze obserwować ludzi, powinieneś już znać odpowiedź na swoje pytania — zadrwiła Martina, odzyskując rezon.
— Nie unikaj odpowiedzi.
— Naprawdę jeszcze się nie domyśliłeś? Naprawdę o niczym nie wiesz? — spytała znużona po chwili milczenia. — Myślałam, że jesteś wszechwiedzący. Pięć lat po twoim odejściu, rok temu, zostałam uwięziona w postaci słowika.
— Jak…?
— Nie wiem. Pewnego dnia się przemieniłam w słowika i nie mogłam wrócić do swojej ludzkiej postaci. Tak jakby moje ludzkie ciało… umarło. — Wypowiedziała te słowa tak lekko, jakby mówiła o kimś innym, nie o sobie. — Dlatego szukałam innego ciała. Zastępczego. Lily akurat wydała mi się najlepsza do tego celu.
— Ty suko!
— James, stój. Uspokój się. — Szybkie zaklęcie Eliasa posłało Pottera z powrotem na miejsce, na którym dotychczas siedział. (Choć chłopak próbował się podnieść, nie mógł; zupełnie jakby przykleił się do ziemi). Kolejne wyczarowało barierę między Nachtigallami a Gryfonami. Dla bezpieczeństwa. — Masz prawo się wściekać, ale naprawdę wolałbym, żebyś się powstrzymał z wymierzaniem sprawiedliwości na własną rękę. — Po tym zwrócił się znowu do siostry: — Okej, więc obrałaś Lily na cel. Jak ją poznałaś?
— Zobaczyłam ją przypadkiem. Szukałam miejsca na tymczasowy pobyt. Zobaczyłam, jak się bawi z siostrą na placu zabaw… Wtedy zaczęłam obmyślać pierwszy plan. Który nie wypalił. — Zamknęła oczy, przypominając sobie tamte wydarzenia. — Nie powinnam ci tego mówić.
— Powinnaś, jeśli nie chcesz sobie narobić większych kłopotów.
Elias znowu zaczął się przechadzać w tę i z powrotem.
— Dobrze więc. Wolę to niż veritaserum. To byłoby upokarzające.
— Więc jak brzmiał twój pierwszy plan?
— Zwabiłam Petunię Evans do swojego domu. — Wzięła głęboki oddech. — Na krótką chwilę mogę stworzyć iluzję żywego ciała, więc użyłam postaci nieszkodliwej staruszki do porozmawiania z nią. Chciałam, żeby wzięła moje lusterko i odłamek szkła… Miała go wbić w serce swojej siostry. Wtedy jej dusza by przeszła do lusterka, a ciało stałoby się pustą skorupą i mogłabym je przejąć.
— Jak zwabiłaś Petunię do swojego domu? — spytał ostro Elias.
— Obiecałam jej, że uczynię ją czarodziejką — wyszeptała w odpowiedzi. — Uwierzyła mi. Naprawdę tego pragnęła. Ale jej marzenie się nie spełniło. Nie dała rady też wykonać do końca swojego zadania. Uwięziła w lusterku tylko kawałek duszy Lily. Nie wiem, co się z nim później stało, nie dałam rady go zabrać.
Och… Teraz w głowie Jamesa wszystko naprawdę zaczęło się składać w całość. To miało sens.
— Został zabrany przez dyrektora i ukryty w bezpiecznym miejscu. Nie chcieliśmy, żebyś się do niego dostała.
— Wiedzieliście, że to ja? — spytała oszołomiona Martina, drżąc nieco. — Wiedzieliście, że to ja za tym stałam? Ale przecież nie pozostawiłam po sobie dowodów…
— Wiesz, może i zniknąłem z twojego życia na dobre siedem lat, ale wiedziałem, za kogo wyszłaś. — Elias ruchem głowy wskazał Alexandra. — Popełniliście parę błędów. Po pierwsze… Mogłeś zmienić nazwisko. Ono mówi naprawdę dużo. A po drugie… Zeszyt.
Martina zbladła, ale jej mąż zachował stoicką postawę. Skrzyżował ręce na piersi i patrzył na Eliasa z uniesionymi brwiami, jakby nie wierzył w żadne z jego oskarżeń. Nie powiedział jednak ani jednego słowa, żeby się obronić.
Może naprawdę nie miał nic na swoją obronę.
— Jaki zeszyt?
— Nie udawaj głupiej. Alexander odkrył sposób, w jaki Lily kontaktowała się z brakującym kawałkiem swojej duszy. Za pomocą zeszytu. Dlatego pewnego dnia jej go ukradł, chcąc uciąć ich kontakt. Dobra próba, Alexandrze, ale nie udało ci się to. Sądziłeś, że Dumbledore się tego nie spodziewał?
Nachtigall wciąż milczał.
— Elias…
— Zniszczenie bariery wewnątrz lustra i choroba tej drugiej części duszy Lily to też wasza sprawka, jak mniemam.
— Chcieliśmy tylko… Chciałam być szczęśliwa! — krzyknęła wreszcie, z rozpaczą i desperacją. — Chciałam wreszcie być człowiekiem. Czy to złe?!
— Nie — odparł spokojnie Elias. — Zły był sposób, w jaki chcieliście to osiągnąć. Wyrządziliście wiele zła. Skrzywdziliście niewinnych czarodziejów, Martino. Nie mam na myśli tylko Lily, ale także tych, którzy dostali się pod wpływ twojej klątwy i nie mieli tyle szczęścia, co pan Potter i jego przyjaciele.
— Nie zrobiłam tego celowo.
— Wiem. Ale zapędziłaś się za daleko. Nie możesz dążyć do celu po trupach. Nie możesz osiągnąć szczęścia kosztem cudzego. — Odetchnął nieco. — Chciałbym cię spytać o jeszcze jedną rzecz, bo tego nie rozumiem. Jak udało ci się teraz wślizgnąć w ciało Lily? Przecież jej dusza była na miejscu, może nie w całości, ale jednak…
— Chciałam najpierw użyć imperiusa. — W głosie Martiny dźwięczała już tylko rezygnacja. Zniknęły duma i butność, bo kobieta wiedziała, że jest na przegranej pozycji. Powinna się zresztą od początku spodziewać, że jej brat wcześniej czy później się pojawi na scenie i wszystko zniszczy. — Byłaby wtedy bezwolna i wykonywała moje rozkazy. Nie miałabym problemu ze stłamszeniem jej woli. Wiesz, kiedy ktoś nie stawia oporu, można się wślizgnąć w jego ciało. Chodzi tylko o spacyfikowanie woli, duszy, jak zwał, tak zwał.
— Nie udało ci się rzucić tego zaklęcia.
— Nie. To znaczy rzuciłam je, ale rozbiło się o barierę. — Rzuciła szybkie spojrzenie na Jamesa i wzdrygnęła się; gdyby wzrok mógł zabijać, już dawno leżałaby martwa. — Musiałam użyć mojej słowiczej klątwy, żeby ją zniewolić.
— Rozumiem. — Elias skinął głową. — Wszystko jasne.
— Przesłuchanie skończone?
— Tak, tak myślę.
— Fantastycznie, w takim razie możemy iść.
Już miała wykonać krok naprzód, naprawdę mając nadzieję, że uda jej się umknąć sprawiedliwości, kiedy ostry głos Eliasa osadził ją w miejscu:
— Dokąd się wybierasz?
— Daleko. Pewnie gdzieś, gdzie mnie nie znajdziesz. — Wzruszyła ramionami. — Mówiłeś, że przesłuchanie skończone, więc nie mam tu nic więcej do roboty.
— Jeszcze z tobą nie skończyłem.
Oczy Eliasa znowu zalśniły. Tym razem również nie zwiastowało to nic dobrego.
— Cokolwiek planujesz, nie uda ci się przywrócić Lily…
— Jesteś tego pewna?
— Nie, Elias, nie możesz tego zrobić — jęknęła, nagle przerażona. Cofnęła się, aż jej plecy napotkały niewidzialną barierę. — Nie chcę znowu wrócić do postaci ptaka, nie chcę tak żyć… Nie, proszę, nie odbieraj mi tego…
— Mówiłem ci już, że nie możesz uzyskać szczęścia kosztem cudzego.
— Więc pozwolisz mi żyć w tej przeklętej formie?
Płakała bezgłośnie, patrząc prosto na brata. Nie dbała już o to, co sobie o niej pomyśli. W tej chwili liczyło się tylko to, żeby ją wysłuchał, żeby nie skazywał jej na wieczne potępienie w ciele ptaka. Naprawdę chciała wrócić do swojego ciała, znowu móc biegać, mówić, śmiać się…
— Nie, oczywiście, że nie. Jesteś moją siostrą… nie pozwoliłbym na to.
— Więc pomożesz mi?
Elias sięgnął do kieszeni i wyciągnął stamtąd niewielki przedmiot. Przez chwilę trzymał go w zaciśniętej pięści, więc Martina nie mogła zobaczyć, co to takiego.
— Tak.
W jednej sekundzie znalazł się przy siostrze. Rzucił tajemniczy przedmiot na ziemię, w myślach powtarzając formułę zaklęcia. W ułamku sekundy wyrosło przed nimi lustro będące przejściem do duchowej krainy, gdzie żył brakujący kawałek duszy Lily. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Elias popchnął Martinę na drugą stronę.
— Co ty wyprawiasz?!
Alexander rzucił się na niego, w oszołomieniu zapominając o swojej różdżce. Zwarli się w walce. Zanim Elias zdążył rozbroić przeciwnika, oberwał z pięści w policzek. Nie powstrzymało go to przed kopnięciem Alexandra.
Nachtigall może i był dobrze wyszkolony, w końcu posługiwał się czarną magią i dość dobrze znał zaklęcia, ale nie miał szybkości Eliasa. Nawet się nie zorientował, kiedy został powalony na ziemię, zdany na łaskę i niełaskę wroga. Różdżka Eliasa znajdowała się niebezpiecznie blisko jego gardła. Przełknął ślinę.
— Skończyłeś już?
— T-tak. Tak.
Petrificus totalus. Przykro mi, Alexandrze, nie mogę ci pozwolić na walczenie ze mną. — Pełne wyrzutu spojrzenie Nachtigalla pytało: co zrobiłeś z Martiną? — Nic jej nie zrobiłem. Znalazła się po prostu po drugiej stronie lustra. Dobra, nie mamy zbyt wiele czasu i nie powinniśmy go trwonić na głupoty. W porządku, Potter, chcesz mi pomóc?
— Tak. Oczywiście.
— Doskonale.
Bariera zniknęła, podobnie jak niewidzialne więzy trzymające Jamesa w miejscu. Podniósł się z ulgą, próbując się pozbyć uczucia mrowienia w dolnych kończynach. Skrzywił się, ale spojrzał na Eliasa, gotów zrobić cokolwiek, by pomóc Lily.
— Też idziemy — odezwał się Syriusz, krzyżując ręce na piersi. — Nie chcemy zostać z tyłu, podczas gdy wy będziecie na akcji ratunkowej. Też mamy prawo tam być.
— Nie — uciął stanowczo Elias. — Im was więcej, tym gorzej. Świat po drugiej stronie jest bardzo niestabilny i łatwo naruszyć równowagę. Poza tym nie będę mógł tam was wszystkich chronić. Narazicie się na niebezpieczeństwo. Nie ma mowy. Zostajecie.
— Ale…
— Black, są takie chwile w życiu, kiedy należy odpuścić. To jedna z nich. Poczekajcie tutaj i najlepiej nie ruszajcie się nigdzie. Gdyby zaczął odzyskiwać czucie — Elias ruchem głowy wskazał na leżącego na ziemi Alexandra — rzućcie znowu na niego zaklęcie petryfikujące. Idziemy, Potter.
Po chwili zniknęli po drugiej stronie lustra.
Trochę jak Alicja w Krainie Czarów.

Martina w pierwszej chwili nie zrozumiała, gdzie się znajduje. Dopiero parę sekund później napłynęły do niej wspomnienia Lily o tym miejscu. Miała ochotę krzyczeć z frustracji. Przeklęty Elias! Wiedziała, że nie powinna mu ufać, a tymczasem znowu dała się złapać w pułapkę. Alexander tyle razy jej powtarzał, że Elias może się pokazać, a ona z niego kpiła, nie potraktowała tego ostrzeżenia poważnie…
Teraz miała za swoje.
Rozejrzała się dokoła. Nie miała nawet różdżki w ręce, nie miała więc pojęcia, jak się bronić w razie niebezpieczeństwa.
Znajdowała się na wrzosowiskach. Kwiaty już nie kwitły. Zasuszyły się. Miażdżone obcasami butów należących do Lily Evans wydawały nieprzyjemny trzask.
Nie mając nic lepszego do roboty, ruszyła naprzód, cały czas mając wrażenie, że jest obserwowana. Po jej plecach przeszedł dreszcz. Choć co chwilę oglądała się za siebie, nikogo nie dostrzegła. Znajdowała się na widoku, odsłonięta, ale każdy intruz też byłby widoczny. No chyba że krył się pomiędzy czarnymi drzewami w lesie, który nagle wyrósł przed nią.
Zawahała się. Normalnie nie miałaby nic przeciwko wkraczaniu do ciemnej, obcej puszczy, ale ta konkretna przepełniała ją niepokojem. Nie pomagało nawet przypominanie sobie, że ten świat nie jest prawdziwy. Kora drzew wydawała się prawdziwa jak jasna cholera!
Zapuściła się w głąb, wkraczając na wąską ścieżkę, ni to wyczarowaną, ni to wydeptaną przez zwierzęta. Po raz kolejny pożałowała, że nie ma przy sobie różdżki. Niby tylko kawałek drewna, a naprawdę mógłby jej teraz uratować tyłek.
Choć z drugiej strony Merlin jeden wie, czy zaklęcia w tym świecie działały normalnie.
W oddali, pomiędzy drzewami, dostrzegła srebrzysty błysk. Nie przestraszyła się, choć powinna. Światło zbliżało się coraz bardziej i wreszcie przybrało konkretny kształt. Martina zrozumiała, że patrzy na łanię. Nie wyglądała jak inne przedstawicielki swojego gatunku, bardziej przypominała patronusa. Wydawała się być utkana z mgły, choć jej oczy miały głęboki, czarny kolor i przeszywały na skroś ciało Lily. Otaczała ją aura błękitu, kontrastującego z bielą jej ciała.
— Jesteś… — wyszeptała urzeczona Martina. — Jesteś…
Łania przemieniła się w rudowłosą dziewczynę, idealną kopię Lily Evans. Na jej twarzy malował się smutek, kiedy wyciągała dłoń w kierunku Martiny. Nie uśmiechała się.
Kobieta poczuła, że coś ją ściska w dołku, kiedy postąpiła krok do przodu i chwyciła dłoń dziewczyny. Może to było nierozważne, ale musiała tak zrobić. Coś jej mówiło, że powinna tak zrobić. Zadrżała.
— Nie bój się. To nie będzie bolało.
Co…? Co nie będzie bolało?
Zrozumiała po chwili, kiedy srebrzyste ostrze przeszyło jej pierś: umieranie.
Ogarnęła ją słodka ciemność.

— Lily!
James podbiegł do leżącego bezwładnie ciała. Dziewczyna wyglądała, jakby umarła. Jej oczy były zamknięte, a skóra blada; jednak jej klatka piersiowa unosiła się w miarowym oddechu. Potter poczuł zbierające się w kącikach oczu łzy. Przytulił mocno Lily do siebie, przepełniony ulgą i wdzięcznością.
— Śpi. Nic jej nie będzie. — Elias przykucnął obok, ale jego uwaga zwróciła się na leżącego obok ptaka. Słowika. — Wygląda na to, że wreszcie połączyła się ze swoim brakującym kawałkiem duszy, a słowik został wypędzony.
— Ona też żyje?
— Tak. Nadal w formie słowika. Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że zdążymy na spektakularną walkę.
James z ciekawością spojrzał na ptaka na kolanach Eliasa. Słowik też wyglądał na pozbawionego życia.
— Przywrócisz ją do ludzkiej formy?
— Tak, ale potrzebuję pomocy dyrektora. Nie wiem dokładnie, jakie zaklęcie zostało na niej użyte, żeby ją zakląć w tej formie — mruknął w odpowiedzi mężczyzna. — Dobra, zmywajmy się stąd. To miejsce niedługo się rozpadnie. Zostało stworzone tylko po to, by chronić duszę Lily…
Miał rację. Przez ziemię przebiegały teraz regularne wstrząsy. W oddali rozległ się huk, zupełnie jakby parę drzew upadło na ziemię.
— Zaklęcie…? — spytał zaskoczony James, nie czekając na odpowiedzieć towarzysza i biorąc Lily w ramiona. Trzymał ją mocno, kiedy wybiegali z lasu i pokonywali wrzosowiska. Grunt za nimi zaczął się zapadać i odsłaniać otchłań.
— Złap moją rękę!
Gryfon bez pytania wykonał polecenie. Razem przebili powierzchnię lustra i wylądowali na rozmiękłej ziemi Zakazanego Lasu — z Lily i Martiną w ramionach.

Okej, nie chciało mi się czekać do niedzieli z publikację tego rozdziału, więc jest szybciej, jeżeli ktokolwiek to jeszcze czyta. ;) Został już tylko epilog i żegnamy się z Łanią!

1 komentarz:

  1. Wyjaśniło się dlaczego Martina robiła to wszystko.
    Zrozumiałe jest, że chciała się stać człowiekiem, ale to nie był dobry sposób.
    Dobrze, że dusza Lily się połączyła. Teraz ciekawe czy Martinie uda się odzyskać ludzką formę.

    Czekam na epilog.

    OdpowiedzUsuń