Choć rana zagoiła się już dawno, noga jeszcze bolała — nie nieprzerwanie, lecz w różnych odstępach czasu, co sprawiało, że Lily musiała zacisnąć mocno zęby i próbować nie krzyczeć, zwłaszcza na kolejnych lekcjach. Zresztą ból nie był aż tak duży, żeby nie mogła tego wytrzymać. Dziwiło ją to, ponieważ wiedziała, że maść od przyjaciela Hagrida, owego Eliasa, zadziałała i rana zniknęła. Podejrzewała, że tak naprawdę krem spowodował zagojenie tylko pierwszej warstwy skóry, nie wnikając głębiej w nadgryzione tkanki. Dlatego to tak bolało.
Nie mogła jednak iść do skrzydła szpitalnego czy tym bardziej komuś o tym powiedzieć. Zaczęłyby się pytania, być może szkolna pielęgniarka domyśliłaby się prawdy, tym bardziej, że chodzenie do Zakazanego Lasu (zwłaszcza nocą!) było surowo zakazane. A pytań i kary za nocną eskapadę Lily wolała uniknąć, wystarczyła jej boląca noga. Ponadto nie chciała też martwić swoich przyjaciół, a zwłaszcza Jamesa, który siedział tuż przed nią, w zamyśleniu obracając w palcach pióro. Wyglądał na znudzonego, zdawał się nie słuchać tyrady McGonagall o zbliżających się egzaminach. Patrzył przez okno wychodzące na błonia, lecz, jakby wyczuwając na sobie wzrok Lily, odwrócił głowę w jej stronę. Orzechowe oczy napotkały zielone. Niemalże natychmiast na twarzy Jamesa wykwitł łobuzerski uśmiech, dziwnie dodający dziewczynie otuchy i powodujący, że po jej plecach przebiegł dreszcz. Oparła brodę na ręce i wpatrzyła się w niego, od niechcenia obracając pióro w palcach.
Miała nadzieję, że chłopak nie wyczyta za wiele z jej oczu. Wiedziała, że kto jak kto, ale on akurat znał ją bardzo dobrze i potrafił przejrzeć ją na wylot, nawet kiedy usilnie próbowała coś ukryć. Nie chciała go martwić swoimi problemami, miał wystarczająco dużo własnych. Nie dość, że oboje mieli dużo pracy w związku z nadchodzącymi owutemami, to jeszcze James musiał się skupić na nadchodzących meczach quidditcha.
Gryfon posłał jej pytające spojrzenie, lecz szybko potrząsnęła głową. To nic takiego, usiłowała mu przekazać. W odpowiedzi uśmiechnął się jeszcze szerzej — o ile w ogóle było to możliwe.
— Jak powinno się wykonywać transmutację roślin?
Głos McGonagall sprawił, że Lily ponownie skupiła się na lekcji. Znała odpowiedź na pytanie nauczycielki, więc powoli, jakby od niechcenia, podniosła rękę, świadoma tego, że jeżeli nie zrobi tego ona, to już nikt się nie zgłosi. A ona zgłaszała się zawsze, ponieważ wiedziała wszystko. Dobrze, może nie wszystko, ale po prostu zawsze uczyła się ponad program. Dużo przesiadywała w bibliotece i przeczytała chyba wszystkie podręczniki oraz książki związane z hogwarckimi przedmiotami. Nie musiała tego robić, lecz chciała. Pchał ją głód wiedzy, ciągle jej było mało. Nie potrafiła poprzestać na jednej informacji, lecz sięgała po kolejne i kolejne. Świadomość powiększającej się wiedzy napędzała ją i motywowała do dalszego działania.
— Tak, panno Evans?
Nikt nie zna odpowiedzi na pytanie — zapytaj pannę Evans, zawsze ci odpowie.
— Żeby poprawnie wykonać transmutację roślin, należy wykonać odpowiedni ruch różdżką — zademonstrowała szybko, co ma na myśli — i wypowiedzieć zaklęcie, odpowiednio je akcentując. Oprócz tego trzeba również dokładnie wyobrazić sobie, w co się chce przemienić roślinę, jak przy transmutacji ludzkiej.
Zobaczyła, jak Black przewraca oczami i szepcze coś do Jamesa.
— Bardzo dobrze, panno Evans. Dziesięć punktów dla Gryffindoru.
— Evans — szepnął siedzący w sąsiedniej ławce Philip Rowan, przystojny Ślizgon o głupawym uśmieszku, jak go Lily zwykła w myślach określać. Podejrzewała, że sam zainteresowany uważał, że jego uśmiech działa na przedstawicielki płci pięknej, jednakże skutek był odwrotny do zamierzonego. — Jak to się stało, że jesteś w Gryffindorze, a nie w Ravenclawie? Jesteś za mądra na Gryffindor.
— To była obelga czy komplement, Rowan? — spytała z uśmiechem, który przy bardzo dużym wysiłku mógłby uchodzić za uwodzicielski.
— Czy uważasz, że mógłbym cię obrzucić obelgami, Evans?
Poczuł się niemalże urażony. Lily jednak podejrzewała, że ktoś rzucił na chłopaka zaklęcie Confundusa; jak inaczej wytłumaczyć fakt, że próbował bezczelnie ją podrywać na oczach Jamesa Pottera?
— Niewykluczone.
Konwersację przerwało im pojawienie się na blatach doniczek z roślinami. Zaraz potem McGonagall kazała zabrać się do roboty i przetransmutować kwiaty w dowolną, wymyśloną rzecz.
Lily wzruszyła ramionami, wreszcie sięgnęła po różdżkę. Wyobraziła sobie, że roślina przemienia się w kamień — to było pierwsze, co jej przyszło na myśl. Wyszeptała: „transformatio floris” i wykonała taki sam ruch nadgarstka, jaki demonstrowała wcześniej. Kilka sekund później zamiast pięknej lilii zobaczyła na stole szary kamień z nierównymi, poszarpanymi krawędziami.
Gdy tylko zajęcia się zakończyły, zagarnęła do torby swoje rzeczy i wyszła jako pierwsza z klasy. Na szczęście transmutacja była ostatnią lekcją w planie, dzięki czemu Lily mogła się wreszcie zająć swoimi sprawami. Udała się najpierw do dormitorium, gdzie zostawiła torbę oraz przebrała się w luźniejsze rzeczy. Musiała zabrać ze sobą swój szczególny notes, oprawiony w brązową skórę. Przeżyła chwilę paniki, gdy nie mogła go nigdzie znaleźć. Wreszcie jednak palnęła się w czoło i użyła różdżki, by go przywołać zaklęciem. Wyskoczył z samego dna kufra; musiała go tam wcisnąć w pośpiechu poprzedniego wieczora. Oprawiony w skórę zeszyt był częścią jej największej tajemnicy i nie mogła dopuścić do tego, żeby ktokolwiek niepowołany się o tym dowiedział — przez osobę niepowołaną rozumiała kogokolwiek poza nią samą. Nie powiedziała o nim nawet Jamesowi, Alice czy Dorcas, o pozostałych Huncwotach nie wspominając. Nie dlatego, że im nie ufała, lecz dlatego, że chciała ich w ten sposób chronić. Swój ciężar musiała nieść sama.
Wyrzuciła z torby wszystkie książki, nie bacząc na to, że przy okazji jedna z nich zleciała pod łóżko, i włożyła do niej zeszyt oraz pióro. Wsadziła do kieszeni różdżkę, obrzuciła krytycznym spojrzeniem cały pokój, po czym uznała, że może wyjść. Teraz musiała jedynie przemknąć niezauważona na czwarte piętro, a tam już będzie miała spokój.
— Wybierasz się dokądś?
Niemalże natychmiast, słysząc to pytanie, oblała się zimnym potem. James Potter stał przed nią z założonymi rękami i bardzo poważną miną, która sugerowała, że nie da się w żaden sposób spławić. Była też pewna, że nie chce usłyszeć żadnej wymówki ani tym bardziej kłamstwa. Nie mogła mu jednak powiedzieć prawdy! Zdenerwowała się, gorączkowo poszukując wystarczająco dobrej odpowiedzi.
— Um, tak, idę do łazienki prefektów — odparła wreszcie, unikając jego spojrzenia. Nerwowym ruchem założyła za ucho kosmyk rudych włosów, który wymknął się z niedbałego koka.
— Z torbą? — Wskazał przewieszony przez ramię dziewczyny pasek.
Zaklęła pod nosem, lecz zaraz zrobiła najbardziej wyzywającą minę, na jaką było ją stać, i spojrzała Jamesowi w oczy.
— Nie, na Merlina, żartowałam. Idę do biblioteki, wiesz, trzeba się pouczyć. To takie dziwne?
Nie wyglądał na przekonanego.
— To może pójdę z tobą? — zapytał. — Też powinienem się pouczyć i te sprawy.
— Nie — zaprotestowała szybko; może nazbyt szybko. — Wolałabym iść sama, potrzebuję samotności. Nie miałeś przypadkiem dzisiaj treningu?
— Nie dzisiaj.
— Ach.
Spuściła wzrok, chcąc go wyminąć i szybko przejść obok, przyblokował jednak ramieniem, osadzając ją w miejscu.
— Czegoś mi nie mówisz — stwierdził cicho.
Milczała.
— Lily. — Uniósł jej podbródek, zmuszając do tego, by spojrzała mu w oczy. — Wiesz, że możesz mi powiedzieć prawdę. Wiesz również, że o wiele bardziej by mnie to usatysfakcjonowało niż kłamstwo. A po tobie bardzo dobrze widać, kiedy kłamiesz. Wszystko w porządku?
— Tak — mruknęła, rozważając, jak z tego wybrnąć. Zdecydowała się na powiedzenie półprawdy. — Nie mogę ci powiedzieć. Chciałabym, ale nie mogę. Przepraszam.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy Lily tym razem mówi prawdę, czy nie.
— To aż taka tajemnica?
Przytaknęła, w zdenerwowaniu przygryzając wargę.
— Rozumiem. Ale — pochylił się, żeby móc szeptać prosto do jej ucha — i tak się dowiem, o co chodzi. Przecież dotychczas nie mieliśmy przed sobą żadnych sekretów! Wiesz o tym. Lily, wpakowałaś się w coś niebezpiecznego?
— Nie — odparła, czując suchość w gardle. Nienawidziła go okłamywać. Chciała mu o wszystkim powiedzieć, lecz wiedziała, że nie może tego zrobić — przynajmniej jeszcze nie teraz.
James odsunął się i, jak gdyby nigdy nic, leniwym ruchem się przeciągnął. Po chwili dodał normalnym tonem:
— Po prostu się martwię. Wolałbym mieć pewność, że moja dziewczyna nie pakuje się w nic głupiego. Baw się dobrze i uważaj na siebie. Wiem jednak, że jesteś rozsądna i na pewno sobie w razie czego poradzisz.
Pomachał jej i odszedł do dormitorium. Obserwowała jeszcze przez chwilę schody, na których zniknął, upewniając się, że już nie wróci.
Potraktowała słowa Jamesa jako ostrzeżenie.
Szła na czwarte piętro, korzystając z możliwie największej ilości znanych sobie skrótów i tajemnych przejść. Co chwilę też się upewniała, czy nikt za nią nie idzie. Czuła, że dostaje paranoi, jednak po prostu musiała mieć całkowitą pewność, że jej sekret pozostanie bezpieczny. Nieco kuśtykała, noga nadal ją bolała, ale nie mogła zwolnić. Jeszcze by wpadła na panią Norris, wyjątkowo wścibską kotkę woźnego — i zaczęłyby się pytania, co uczennica robi w zakazanym miejscu… Zdecydowanie wolała tego uniknąć.
Dopuszczała do siebie co prawda możliwość, że James sprawdzi na mapie Huncwotów, dokąd poszła. Zawsze jednak wolała mieć na głowie bandę Gryfonów niż któregokolwiek z nauczycieli czy też gderliwego Filcha, za którym nie przepadała.
Dotarła wreszcie we właściwe miejsce. Korytarz był całkowicie pusty i ciemny, rozświetlały go jedynie nieliczne pochodnie wiszące na ścianach. Nawet obrazy tutaj milczały; nie hałasowały i nie rozmawiały ze sobą, jak to czyniły namalowane postacie w innych częściach zamku. Mało kto też się tutaj zapuszczał, to skrzydło nie należało do najpopularniejszych i szczególnie znanych. Dojście do niego zostało maksymalnie utrudnione, ponadto nie mieściły się w nim żadne sale lekcyjne. Lily nie wiedziała, co się kryje za tymi kilkoma parami drzwi znajdującymi się na korytarzu. I bez tej świadomości czuła się wystarczająco wystraszona. Próbując opanować przechodzące po plecach dreszcze, wyjęła z kieszeni różdżkę. Miała ciągle wrażenie, że ktoś ją obserwuje, jednak szybkie sprawdzenie okolicy powiedziało jej, że to tylko nadmiernie pobudzona wyobraźnia.
Nie zwlekając dłużej, stanęła przed ścianą, między dwoma dużymi obrazami w ramach, które niegdyś były pozłacane. Jeden z nich był nieruchomy, co — jak na Hogwart — stanowiło fenomen, a drugi przedstawiał jakiegoś czarodzieja, który wiecznie spał przy stole zastawionym owocami i alkoholem. Nigdy nie dało się z nim porozmawiać, bo gdy już się w ogóle budził, jedynie wodził dokoła pijanymi oczkami, mruczał słowa w języku, którego Lily nie rozumiała, po czym znowu zasypiał.
Ręka jej drżała, kiedy stukała różdżką w określone cegły, z których została zbudowana ściana. Odsunęła się, czekając, aż ukażą się drzwi. W międzyczasie wyciągnęła z torby ciężki, mosiężny klucz, zakończony dosyć skomplikowanym ornamentem. Dostała go od samego Dumbledore’a wraz z nakazem, żeby strzegła przedmiotu jak oka w głowie. Gdy tylko pod klamką ukazała się mała dziurka, wsunęła do niej klucz i przekręciła dwa razy. Z ulgą weszła do pomieszczenia i zatrzasnęła drzwi za sobą. Nie zakluczyła ich z powrotem, czuła się w znajomym pomieszczeniu wystarczająco bezpiecznie.
Zostawiła na podłodze torbę. Przykucnęła przy niej, żeby schować klucz (nie mogła sobie pozwolić na jego zgubienie) i w zamian za to wyciągnąć zeszyt razem z piórem. Wreszcie odwróciła się, by tak jak zwykle w milczeniu obejrzeć stojące pośrodku komnaty wielkie lustro, przykryte jeszcze płachtą, którą zawsze zdejmowała, gdy tylko wchodziła do środka. Witała się z nim po cichu, jak ze starym znajomym — bo też i takie się wydawało.
Było bardzo stare, lecz mimo to jego powierzchnia pozostała czysta i niezmącona. Okalały je ramy o już nieco startym, złotym kolorze, przyozdobione fantazyjnymi wzorkami oraz rzeźbami małych zwierzątek. Tuż przed lustrem leżała pomarańczowa poduszka z żółtymi frędzlami, którą Lily przyniosła sobie któregoś dnia. Także i dzisiaj zamierzała z niej skorzystać; więc rozsiadła się na niej wygodnie i położyła zeszyt na kolanach. Dopiero wtedy spojrzała uważniej na powierzchnię lustra.
Nie odbijało ono swojego najbliższego otoczenia, tak jak powinno, lecz zamiast tego ukazywało widok na łąkę oraz ścianę znajdującego się tuż za nią lasu. Obrazek wyglądał bardzo sielankowo; dało się nawet dostrzec wiatr poruszający łodyżkami maków. Jak zwykle, w pobliżu nie było żadnej żywej duszy.
Lily westchnęła, niezbyt zaskoczona widokiem. Otworzyła zeszyt na pierwszej stronie i sięgnęła po pióro, po czym napisała na kartce jedno słowo. Zazwyczaj tyle wystarczało.
„Przyjdź”.
Między drzewami zamajaczyła szara bluza, zaś chwilę później w całej okazałości pokazała się nosząca ją dziewczyna. Uśmiechnęła się nieśmiało, odgarniając na bok włosy, po czym usiadła naprzeciwko Lily, w identycznej pozycji. Dotknęła dłonią powierzchni lustra, Gryfonka uczyniła to samo; zawsze się w ten sposób witały. Nie istniały słowa, które mogłyby opisać tworzącą się wówczas między nimi więź. Obie dziewczyny dodawały sobie w ten sposób otuchy oraz nadziei.
— Tęsknię za tobą — wyszeptała Ruda, choć wiedziała, że Ona i tak tego nie usłyszy. Lustro stanowiło barierę pomiędzy nimi, barierę, której nie mogły pokonać ani one, ani żadne dźwięki. Mogły się porozumiewać jedynie za pomocą zeszytów, które trzymały na kolanach. Tylko dzięki temu mogły utrzymać kontakt.
Lily zabrała się za zapisywanie kolejnej linijki w swoim notatniku, koniecznie musiała się komuś wyżalić.
„Boję się”, napisała. „Nie wiem, co mam zrobić”.
Siedząca naprzeciwko dziewczyna zmarszczyła brwi, czytając słowa, które pojawiły się również w jej zeszycie, po czym zabrała się za odpisywanie.
„Chodzi ci o Jamesa?”.
Zawsze w lot wyłapywała wszelkie aluzje i natychmiast się orientowała, co Lily ma na myśli.
„Tak. To skomplikowane… Chciałabym mu o wszystkim opowiedzieć, ale wiem, że nie mogę. To boli. Tak cholernie boli. Wiesz, nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Boję się, że gdy się dowie, to zniszczy całe zaufanie, które do mnie ma. Boję się jako cholera…”.
„Nie masz wyjścia. Dumbledore ci zabronił mówić. Myślę, że James to zrozumie”.
Lily zastanawiała się przez chwilę, w nerwowym geście stukając piórem o okładkę zeszytu.
„Wiem, ale chyba wolałabym, żeby wiedział od początku. Albo żeby się nigdy nie dowiedział. Już sama naprawdę nie wiem, co jest gorsze. Boję się go zranić. Kocham go. Nie chcę, żeby się ode mnie odsunął”.
„Rozumiem cię”.
„Dlaczego to jest takie skomplikowane?”.
„Nie wiem”.
„Boję się”.
„Ja też”.
Lily usłyszała chrzęst otwieranego zaklęciem zamka i poderwała się na równe nogi, błyskawicznym ruchem przykrywając lustro płachtą. Dobyła różdżki; w drugiej ręce kurczowo ściskała zeszyt. Nie spodziewała się tutaj żadnego intruza, zazwyczaj miała spokój. Nikt nie zaglądał do tej części zamku, postarał się o to sam Dumbledore. Nawet Filch się tutaj nie pojawiał, a jego wierna kotka jedynie stawała u wylotu korytarza, najeżona niczym szczotka, prychała gniewnie, po czym majestatycznie odchodziła.
Jednakże Ruda wcale się nie zdziwiła, kiedy zobaczyła w drzwiach Jamesa, również celującego w nią różdżką. Nie spodobało jej się to, że za nią przyszedł — musiał być na tyle zaniepokojony, że sprawdził na mapie, dokąd Lily poszła — i teraz miała ochotę go zwyczajnie zamordować. Magiczny patyk w jej ręce zadrgał.
— Co ty tutaj robisz? — spytała zirytowana.
— Myślę, że o to samo mógłbym zapytać ciebie.
Niewzruszony wszedł do środka i dokładnie zamknął za sobą drzwi. Przez chwilę panowała cisza. Lily nie odpowiadała, mierzyła Pottera nieustępliwym spojrzeniem, a on przyglądał się jej z rozbawieniem, oparty o ścianę.
— Naprawdę nie pogardziłbym informacją, o co tutaj chodzi — stwierdził, doszedłszy do wniosku, że jednak dziewczyna się nie odezwie. — No wiesz, w końcu jestem twoim chłopakiem… — W jego głosie nie było wyrzutu, lecz Lily natychmiast poczuła się winna. — Pary raczej nie mają przed sobą sekretów, prawda?
Nie patrzył na nią; bawił się swoją różdżką, obracając ją w długich palcach. Wyglądał na smutnego i zamyślonego — nawet bardziej zamyślonego niż smutnego.
— Dlaczego tu przyszedłeś?
Lily westchnęła ciężko, opuszczając różdżkę. Nie chowała jej jednak, tak na wszelki wypadek.
— Martwiłem się.
— Naprawdę?
— Co w tym dziwnego?
Obdarzyła go zirytowanym spojrzeniem.
— Nie mogłeś po prostu spytać?
— Po co miałem pytać, skoro wiedziałem, że mi nie odpowiesz lub po prostu skłamiesz?
Zdecydowanie jej się nie podobał jego uśmiech; zupełnie jakby Lily była jego ofiarą i właśnie wpadała w pułapkę.
— Nie pomyślałeś, że może mam w tym jakiś cel?
Wojowniczy ton jej głosu zupełnie nie pasował do tego, co się działo wewnątrz jej duszy — a w środku szalał huragan.
Wojowniczy ton jej głosu zupełnie nie pasował do tego, co się działo wewnątrz jej duszy — a w środku szalał huragan.
— Jaki? Chętnie się tego dowiem. To całkiem miła odmiana po tych niedomówieniach i latach milczenia.
Podniósł głowę. W jego oczach błyszczały iskierki.
Podniósł głowę. W jego oczach błyszczały iskierki.
— Jakich latach milczenia? Przecież rozmawialiśmy jeszcze dzisiaj — zdenerwowała się. Zacisnęła mocno pięści; aż pobielały.
— Chodziło mi o to, że już od dłuższego czasu mi wszystkiego nie mówisz. Zrobiłaś się bardzo tajemnicza i bardzo skryta. Już nawet nie chodzi o to, że wpadł ci jakiś gorszy dzień… Bo to wygląda, jakbyś ciągle miała gorsze dni. Dużo milczysz. Nie śmiejesz się. Rzadko się uśmiechasz. Jesteś przygaszona, obca. Jakby w tej główce — wskazał swoją skroń — coś się działo niedobrego, lecz wcale nie chcesz o tym mówić.
— James… — westchnęła zrezygnowana. — Doceniam to, naprawdę, ale są rzeczy, o których nie powinieneś wiedzieć i w które nie chcesz zostać wplątany. Zrozum to, proszę. Najlepiej teraz stąd wyjdź i zapomnij o tym, co tutaj widziałeś.
— Naprawdę tego chcesz?
Przez jego twarz przemknął cień gniewu.
— Nie chcę cię bardziej martwić — odparła cicho Lily.
— To cokolwiek zmieni? — Dobierał słowa powoli, z rozmysłem, jakby się bał ją spłoszyć. — Wolałbym wiedzieć, co się dzieje, Rudzielcu, niż się zamartwiać w nieświadomości. Tak to przynajmniej w jakiś sposób… mógłbym ci pomóc.
— Jak? Martwiąc się jeszcze bardziej?
— Niekoniecznie. Może udałoby mi się pomóc w rozwiązaniu problemu…
— Jak niby chcesz to zrobić, skoro nawet sam Dumbledore nie był w stanie nic wymyślić?! Skoro sam
Dumbledore zabronił mi komukolwiek o tym mówić?!
Zabrzmiało znacznie ostrzej, niż tego chciała. Nie miała krzyczeć, ale nie mogła pozostać spokojna, gdy usłyszała słowa Jamesa. Nawet nie wiedział, w co się pakował!
— Dumbledore? — James był wyraźnie poruszony. — Co tu się w ogóle wyrabia?! Naprawdę nie mogłaś mi powiedzieć, skoro to takie ważne, że sam dyrektor się zaangażował?!
— I co byś zrobił? Tylko byś się martwił jeszcze bardziej! Naprawdę nie mogę cię w to wplątywać, James, przepraszam. Tu nie chodzi tylko o mnie, ale też o twoje bezpieczeństwo.
Czuła, że zaraz się rozpłacze. Oczy zapiekły, więc je zamknęła, spuściwszy głowę. Zeszyt poleciał na ziemię, nie miała siły go podnieść.
— Na Merlina, Lily… Przepraszam.
W jednej chwili znalazł się przy niej. Objął ją mocno, przytulając do siebie i głaszcząc po włosach. Poddała się jego dotykowi. Wraz ze łzami powoli wypuszczała z siebie cały nagromadzony strach, żal, złość, frustrację, stres. Uspokoiła się. Przetarła twarz, pozbywając się z niej całej wilgoci za pomocą wyczarowanej naprędce chusteczki.
— Powiem ci, tylko jeszcze nie teraz — wydusiła z siebie wreszcie. — Po prostu nie mogę.
— Poczekam.
Skinęła głową, przyjmując jego obietnicę i czując, że jej świat zaczyna z powrotem składać się w jedną całość — znowu była bezpieczna.
Wyszli z komnaty kilkanaście minut później. Niemalże od razu zrozumieli, że mają pecha — zobaczyli bowiem przed sobą Aleksandra Nachtigalla, z surową miną czekającego na końcu korytarza. Wyglądał jak zwykle: białe włosy ściągnięte w kucyk, czarna peleryna pokryta niebieskimi esami-floresami, których znaczenia nikt jeszcze nie odgadł. (Lily również próbowała, wysiłki jednak spełzły na niczym — w żadnej książce w bibliotece nie pojawiał się ten dziwaczny wzór, no chyba że w dziale Ksiąg Zakazanych. Nie była jednak aż tak zdesperowana, żeby tam zaglądać).
— Panno Evans, panie Potter. Co państwo tutaj robią? — wycedził przez zaciśnięte usta. — Uczniom nie wolno się tutaj zapuszczać.
— Jeśli się nie mylę, to nauczycielom również — stwierdził beztrosko James, zanim Lily zdążyła się odezwać, nie mówiąc o powstrzymaniu go. Spojrzała na niego ze złością, jakby chciała powiedzieć: „Jak ty coś palniesz…”, jednak szybko skupiła się na gotującym się z irytacji profesorze.
— W zasadzie to… — Usiłowała znaleźć dobrą wymówkę, ale szybko doszła do wniosku, że nie istnieje żadna odpowiednia. — Zgubiliśmy się.
— Właśnie widzę. W takim razie z przyjemnością odprowadzę was do wieży Gryffindoru… I oczywiście oboje macie szlaban.
Nauczyciel odwrócił się tak gwałtownie, że czarna peleryna zafurkotała, a Lily ledwo mogła stłumić śmiech.
Rozdział powstał już chyba wieki temu, musiałam go jedynie trochę przerobić. Ponadto dzięki Waszym kochanym eliksirom z weną chyba do mnie wreszcie łaskawie przypełzła, bo w przerwach na pisanie Primy udało mi się prawie skończyć trzecią część, więc jest szansa, że popchnę to opowiadanie do przodu. Jednakże pani wena jest na tyle niestabilna, że nie mogę niczego obiecać. Wesołych Świąt!
Łiii! :D
OdpowiedzUsuńMało konkretnie będzie, ale co tam. Oczywiście przeczytałam jednym tchem - sprawa Lily jest coraz bardziej intrygująca. I rzeczywiście, zmieniła się (ale nie w kwestii nauki, hehe) i jestem ciekawa, z czego to wynikało. I kim jest ta dziewczyna? Znowu będę czekać na następny rozdział z niecierpliwością.
A James uparty jak zawsze. Ale za tę postawę, jaką zaprezentował, jeszcze bardziej go lubię.
Podsyłam trochę weny na zapas od siebie, bo ostatnio do mnie zawitała. Chyba tylko przypadkiem, ale wykorzystać trzeba. :)
Pozdrawiam,
Aranel
PS. Znalazłam jedno niedopatrzenie: "Boję się, napisała. Nie wiem, co mam zrobić" - "napisała" jest kursywą. :)
Ciekawe kim jest ta dziewczyna, z którą spotyka się Lily. I co to za sprawa, że nawet Dumbledore o niej wie. Lily musiała się przez to zmienić jak James się o nią martwi.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział.
okej, nie rozumiem. Co tak złego jest w tym, że Lily rozmawia z jakąś dziewcyzną przez lustro (Ein Eingarp?), że Dumbledore pomaga jej to ukrywać? Może ma to zwiazek z tym ptakiem? nie do końca ogarniam. W kaążdym razie szczerze nie dziwię się Jamesowi, że chce się dowiedzieć, o co chodzi. Robi to tylko i wyłąćznie z troski, i popieram go, nawet jeśli wychodzi jakby był wścibski. Niby nie ma nic złego z romzowami z tajemniczymi dziewczynami, ale to wydaje się dziwne nawet jak na magiczny świat. Ceikawe, czy ta z lustra wygląda jak Lily? i czy James jej nie widział? dlaczego nie spytał się, co to za lustro? NIe do końca to wszystko rozumiem, ale nie mogę sie doczekać na odpowiedz. Zapraszam na zapiski-condawiramurs na nwoość
OdpowiedzUsuńJejku, jejku co tu się wyrabia! ;P Tak w ogóle to hej ;P Na Merlina! Gdzież ta Lily tupta, że w takie tarapaty się pakuje ;P Bardziej niegrzeczna od Jamesa się zrobiła ;P Tak przywykłam do opowiadań bazujących na 'James ślini się do Lily, a ta ciągle go olewa' i 'Evans, umówisz się ze mną?', że całkowicie czuje się tu jak w innym świecie ;P Ale to bardzo super! Fajnie poczytać coś z innej beczki w końcu ;P I ta cała historia zapowiada się tak tajemniczo ;P No nie mogę doczekać się kontynuacji ;P Przesyłam mnóstwo weny, ściskam mocno i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńniecnimarudersi.blogspot.com