— Macie umyć podłogę na całym czwartym piętrze, i to bez użycia różdżek. Macie do dyspozycji jedynie mugolskie środki do czyszczenia i mopy. Kiedy wrócę za dwie godziny, wszystko ma lśnić, inaczej jutro przychodzicie po raz kolejny na szlaban. Oboje. Żadnych czarów, żadnych zabaw, do roboty!
Alexander Nachtigall wydał im tę dyspozycję, po czym odszedł, zamiatając podłogę swoją peleryną. Lily skwitowała jego słowa wzruszeniem ramion, po czym sięgnęła po pierwszego z brzegu mopa. Potrafiła doskonale się z nimi obchodzić, gdyż w jej domu na Spinner’s End bardzo często się ich używało.
— James, im szybciej się za to weźmiemy, tym szybciej to skończymy — rzuciła przez ramię do swojego chłopaka, zabierając się za mycie podłogi. — Nie zamierzam robić tego sama.
— Skąd wniosek, że nic nie zrobię? — spytał z łobuzerskim uśmiechem, wyciągając z kieszeni swoją prawdziwą różdżkę. Jak to prawdziwy Huncwot, oddał Filchowi fałszywy kawałek drewna.
— Czy ty kiedykolwiek się splamiłeś pracą rąk własnych? — spytała z westchnięciem Lily, opierając się na kiju od mopa. Nie mogła jednak powstrzymać się od uśmiechu cisnącego się na jej usta; spryt Jamesa mógł dać im obojgu więcej czasu i uratować od kolejnego wieczoru spędzonego sam na sam ze środkami do podłóg.
— Parę razy w życiu.
Machnął różdżką, szepcząc zaklęcie, co sprawiło, że wszystkie mopy oraz wiadra, w których przelewała się woda, zerwały się do tańca po korytarzu. Zaczęły w szybkim tempie myć podłogi, nie przegapiwszy ani jednego kawałka zanieczyszczonej przestrzeni.
Ruda pokręciła głową, obserwując całą scenę z rozbawieniem.
— Wielki pan Potter, który chyba nigdy nie zrobił niczego przy pomocy własnych rąk — skomentowała.
— Chyba mnie nie doceniasz, Liluś — odparł z dziwnym błyskiem w oku. Korzystając z nieuwagi ukochanej, podszedł do niej i znienacka objął w pasie, przyciągając do siebie tak, że straciła równowagę. W odpowiedzi niemalże odruchowo objęła go za szyję. Znaleźli się tak blisko siebie, że teraz z łatwością mogłaby policzyć wszystkie plamki w jego orzechowych oczach.
— Z pewnością, James, z pewnością.
Rozśmiała się. Przechwałki chłopaka nigdy nie przestawały jej bawić, tym bardziej, ze nie brała ich na poważnie. Owszem, wiedziała, że Gryfon był bardzo waleczny i tym bardziej że sporo potrafił. W końcu nie każdy umiał tak doskonale i skutecznie miotać we wrogów (Ślizgonów) zaklęcia oraz przemieniać się w wybrane przez siebie zwierzę. Lily nie wiedziała, ile czasu zajęłoby jej opanowanie animagii, podejrzewała jednak, że potrwałoby to znacznie dłużej niż w przypadku Jamesa. Chłopak miał po prostu do tego naturalny talent. Nie znaczyło to jednak, że nie mogła się z niego śmiać. Owszem, puszył się już znacznie mniej niż w ubiegłych latach — spoważniał, dorósł. Tylko gdy byli sami, ukazywał wciąż swoją drugą stronę, stronę małego chłopca. Ruda nie miała mu tego za złe. James stał się uosobieniem odpowiedzialności, był kapitanem gryfońskiej drużyny quidditcha i wreszcie zaczął się przykładać do nauki. Już samo to sprawiało, że nieodmiennie kiełkowało w niej poczucie winy za to, że początkowo tak błędnie go oceniła.
— O czym myślisz?
Żartobliwie dźgnął ją palcem w skroń, powodując, że spojrzała na niego, prosto w oczy, w których kryło się tyle zrozumienia i ciepła, że aż jej się zakręciło w głowie.
— O tym, jak bardzo dojrzałeś w ostatnim czasie — przyznała szczerze. — Imponujesz mi.
— To coś zupełnie nowego. Nigdy nie sądziłem, że to usłyszę z twoich ust, Rudzielcu.
Uśmiechnął się szeroko, naprawdę zaskoczony pochwałą. Lily zwykła raczej wyrażać podziw w czynach, a nie słowach, tym bardziej jeśli chodziło o jej uznanie dla niego samego. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało.
— Bo może wcześniej na to nie zasłużyłeś?
— Wypraszam sobie — prychnął. — Ty po prostu wcześniej nie zwracałaś na mnie uwagi!
— O, nieprawda — zaprzeczyła. — Wcześniej zachowywałeś się jak rozkapryszony czempion quidditcha i się puszyłeś, co chwilę czochrając te swoje włoski.
— Naprawdę taki byłem? — zdziwił się nieco teatralnie.
— Tak. Nie masz pojęcia, jaki byłeś irytujący, zwłaszcza gdy w jednej chwili nazywałeś mnie rudą marchewką, a w drugiej pytałeś, czy się z tobą umówię.
Przewróciła oczami, wspominając tamte chwile. Teraz budziły tylko rozczulenie, jednak wtedy — wtedy momentami doprowadzały do płaczu.
— Usilnie błagam o wybaczenie, o pani. — James uniósł do ust jej dłoń i ją pocałował. — Nie chciałem cię kiedykolwiek skrzywdzić.
— Wiem.
Przytuliła się do niego, pozwalając, żeby ją objął i pocałował w czubek głowy. W tej chwili nie potrzebowała niczego więcej do szczęścia.
W pokoju było duszno i nie pomagały żadne zaklęcia chłodzące. Lily wstała, starając się nie budzić śpiących współlokatorek, i podeszła do okna. Otworzyła je na oścież, po czym z niemałą ulgą odetchnęła świeżym, zimnym powietrzem, które wtargnęło do dormitorium. Wychyliła się przez parapet i przymknęła oczy, napełniając płuca zdrową dawką tlenu. Czuła, jak duszność powoli ją opuszcza. Powiodła wzrokiem ponad błonia, jakby odruchowo szukając ciemnych pni drzew Zakazanego Lasu. Wiatr targnął jej włosami, czochrając je do niemożliwości, i dosyć szybko pod jej cienką koszulkę przeniknęło zimno. Nie minęła sekunda, a Lily usłyszała znajomy śpiew dobiegający spomiędzy koron — odezwał się nieco płaczliwie słowik. Dziewczyna już nawet nie miała siły się wściekać, więc tylko przewróciła oczami.
— Lily?
Dorcas sennie podniosła się z łóżka, widząc, że przyjaciółka stoi przy oknie. Podeszła do niej, nie przejmując się tym, że podłoga jest tak zimna, że aż parzy stopy.
— Tak?
Ruda otrząsnęła się z transu, po czym spojrzała pytająco na Dorcas. Przesunęła się nieco, robiąc dla niej miejsce koło siebie.
— Czemu nie śpisz? — wyszeptała Dorcas.
— Duszno mi było. Nie mogłam spać.
— Rozumiem. — Dziewczyna oparła się o parapet, tuż obok Rudej. — To słowik tak śpiewa?
— Tak… To kolejny powód, dla którego nie mogę spać. Męczy mnie po nocach. To chyba jakiś przeklęty ptak.
Dorcas spojrzała na przyjaciółkę bez przekonania, nie wiedząc, co tym myśleć. Ona sama nie widziała niczego niezwykłego w śpiewaniu słowika, z drugiej strony jednak Lily nigdy nie miała skłonności do dramatyzowania, zazwyczaj była ostoją rozsądku i racjonalnego myślenia. Niemożliwe więc, żeby zmyślała czy fantazjowała, by wzbudzić współczucie innych. Po prostu miała zupełnie inny charakter.
— Może spróbuj rzucić zaklęcie wyciszające — zaproponowała wreszcie po dłuższej chwili milczenia.
— Próbowałam. Niewiele daje. Chyba powinnam spróbować z eliksirem słodkiego snu.
— Zamierzasz go wykraść madame Albatussis?
W oczach Lily pojawił się niepokojący błysk — a może to było tylko światło księżyca tańczące w tęczówkach, które, za dnia zielone, teraz wydawały się srebrzyste?
— Nie. Zamierzam go uwarzyć. Nie jest trudny do zrobienia, nie robi się go też specjalnie długo, więc nie będę się męczyć. Jeszcze dwie noce i powinnam móc normalnie zasnąć.
Westchnęła, wbijając wzrok z powrotem w korony drzew. Wydawało się, że dostrzega wśród nich sylwetkę słowika. Prawdopodobnie jednak to tylko złudzenie, bo panowały ciemności i w dodatku odległość była zbyt duża, żeby cokolwiek zobaczyć.
— Oby ci się udało, Lily. Chodźmy spać. Przynajmniej spróbuj się przespać.
Klęczenie na zimnej podłodze łazienki i wymiotowanie krwią nie należało do wymarzonych zajęć Dorcas o godzinie siódmej rano. Miała już wrażenie, że zwróciła całą zawartość żołądka, a torsje wcale jeszcze się nie zakończyły. Nie wiedziała, co tak bardzo jej zaszkodziło, ale żadne zaklęcie nie pomagało. Do tego doszła gorączka, zupełnie inna niż ta mugolska — zdecydowanie bardziej wycieńczająca i odporna na czary łagodzące.
Ze wszystkich dziewcząt śpiących w dormitorium najszybciej zareagowała Lily. Natychmiast wezwała szkolną pielęgniarkę oraz profesor McGonagall, która wyczarowała nosze. Wraz z madame Albatussis przetransportowały chorą do skrzydła szpitalnego, pozwalając zatroskanym Lily i Alice ruszyć za nimi.
— Nic jej nie będzie? — spytała Ruda szeptem, gdy Dorcas znalazła się już bezpiecznie w łóżku, uśpiona tajemniczymi miksturami pielęgniarki, które sprawiły, że wymioty całkowicie ustąpiły. Nie zdołały jednak zniwelować bladości dziewczyny; jej twarz, pokryta jeszcze skrzepami krwi i okolona czarnymi włosami, wyglądała upiornie.
— Nie wiem — odparła nauczycielka transmutacji, składając razem ręce. —Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. W zamku dochodziło już do wielu dziwnych wypadków, deformacji ciała, kończyn, różnorakich kontuzji, zdarzały się ofiary skutków ubocznych zaklęć. Jednak nie pamiętam sytuacji, żeby choroba nie dawała się zatrzymać zaklęciem i dopiero silne eliksiry usypiające podziałały. Wygląda mi to na działanie czarnej magii. Powiadomiłam już dyrektora.
Lily nie sądziła, że usłyszy od kobiety aż tak obszerne wyjaśnienie, więc się zdziwiła. Skoro jednak nauczycielka zdecydowała się udzielić odpowiedzi, dziewczyna zrozumiała, jak bardzo się martwi i że sprawa jest poważna. Musieli odkryć przyczynę, dla której Dorcas zachorowała. Nie wyglądało na to, żeby nagła niemoc została spowodowana czymś, co panna Meadowes spożyła. Ruda przeanalizowała szybko cały swój dzień i porównała z dniem przyjaciółki; jadły bardzo podobne posiłki, a jednak jej samej nic się nie przytrafiło.
— Chciałabym wiedzieć, jak do tego doszło — mruknęła ni to do siebie, ni to do stojącej obok profesor McGonagall.
— Też bym chciała to wiedzieć, moje dziecko. Myślę, że to jednak sprawa, którą powinien się zająć profesor Dumbledore.
Jak na zawołanie otworzyły się drzwi skrzydła szpitalnego i do środka wkroczył sam dyrektor. Na jego twarzy nie było uśmiechu. Podszedł do zgromadzonych wokół łóżka Dorcas kobiet, by wreszcie zlustrować chorą uważnym spojrzeniem rzuconym znad okularów-połówek.
— Lily, to ty znalazłaś pannę Meadowes? — zapytał surowo.
— Tak.
Dziewczyna wiedziała, że Dumbledore zapewne ma już jakieś wyjaśnienie dla tego stanu rzeczy, nic jednak nie powiedziała.
— W jakim była stanie?
— Bardzo złym. Wymiotowała krwią, była bardzo blada. Wyglądała, jakby tam miała zemdleć albo wręcz umrzeć. — Ruda wzdrygnęła się na samo wspomnienie. — Panie dyrektorze, nic jej nie będzie?
— Nie dopuścimy do tego — odparł zdecydowanie, wyciągając swoją różdżkę. Rzucił na pogrążoną w głębokim śnie Dorcas kilka zaklęć, po czym pogodniejszym tonem dodał: — Panna Meadowes będzie teraz potrzebowała odpoczynku. Sugeruję jednak, panno Evans i panno Bloomweg, żeby się panie udały na zajęcia. Ja muszę zamienić słówko z profesor McGonagall.
— Tak jest.
Lily się zbytnio nie uśmiechało opuszczanie warty przy łóżku przyjaciółki, nie śmiała jednak zaprotestować i przeciwstawić się dyrektorowi. Poza tym dobrze wiedziała, że miał rację, w niczym już by nie pomogła — powinna raczej się skupić na samej sobie. Po kolejnej ciężkiej nocy była już zupełnie przemęczona, choć jeszcze się trzymała na nogach. Sprawa z Dorcas dodała jej trochę adrenaliny, która przegnała senność. Teraz jednak zmęczenie powracało ze zdwojoną mocą.
Pomyślała, że powinna się udać do biblioteki po przepis na eliksir słodkiego snu.
Podeszła do kolejnego regału po brzegi zapełnionego starymi, rozlatującymi się już woluminami. Zdążyła już przejrzeć dwa inne, również uginające się od podręczników z przepisami na wszelkie eliksiry, jakie tylko znał czarodziejski świat. Lily jednak w żadnym z nich nie mogła znaleźć tego, czego szukała; a szukała instrukcji, jak wykonać eliksir Słodkiego Snu. Musiała mieć jedynie formułę, a tę zadziwiająco trudno było znaleźć.
Wreszcie w jednym z tomów, oprawionym w skórę z wytłoczonym na niej tytułem: "Eliksiry medyczne", odnalazła interesujący ją przepis. Przez chwilę mruczała do siebie, czytając potrzebne składniki; nie wyglądały na trudne do zdobycia, dokładnie tak jak myślała. Mogła się za to zabrać jeszcze dzisiaj, eliksir powinien dojrzeć w ciągu trzech godzin i być gotowy do spożycia wieczorem.
Już się cieszyła z perspektywy spokojnego snu w nocy.
— Evans!
Na głos zdyszanego Blacka zatrzasnęła książkę z przepisem na miksturę, nie chcąc, żeby Huncwot zobaczył, co takiego czytała. Jeśli tylko zacząłby cokolwiek podejrzewać, poleciałby złożyć raport Jamesowi, a wtedy do końca dnia nie pozbyłaby się ogona. Naprawdę nie chciała, żeby chłopak się zaczął jeszcze bardziej o nią martwić. Miał już wystarczająco dużo własnych zmartwień — quidditch, nauka — i nie potrzebował kolejnego w postaci mającej problemy ze snem dziewczyny. Tym bardziej że, jak podejrzewała, wciąż myślał o tym, co przed nim ukrywała.
Sama sobie pluła w brodę, że musi go okłamywać, nie była jednak gotowa na zdradzenie mu prawdy i przyznanie się do wszystkich grzechów. Ponadto nie wiedziała, czy powinna go w ogóle w to wszystko wciągać. Był bezpieczniejszy, kiedy o niczym nie miał pojęcia. Kochała go najmocniej na świecie i nie chciała stracić przez żaden głupi błąd, czy to swój, czy to jego.
— Tak, Black? Cóż sprawiło, że opuściłeś swoje ukochane zajęcia z wróżbiarstwa? — zadrwiła, odrzucając włosy za oparcie krzesła. Znacznie urosły w ciągu lata, a jej samej nie chciało się ich skracać.
— Mógłbym cię zapytać o to samo, Evans. — Przysiadł obok na krześle, choć wyraźnie się niecierpliwił. — Nie po to jednak tutaj przyszedłem. Chciałem zapytać, czy widziałaś gdzieś Dorcas? Nie pojawiła się na śniadaniu ani na zajęciach, więc się zacząłem mar…
— Jest w skrzydle szpitalnym — weszła mu w słowo, nieco zbyt obcesowo. — Źle się czuła, więc ją tam zaprowadziliśmy.
— Źle się czuła? — Syriusz nieco osłupiał. — Jak bardzo?
— Oszczędzę ci szczegółów, Black. Nie chcesz tego wiedzieć.
— Ale wyjdzie z tego?
— Mam nadzieję.
Wzruszyła ramionami, ukrywając swój niepokój. Chcąc się czymś zająć, złożyła w równy stos wszystkie spoczywające na stole książki, a które wyjęła przy okazji poszukiwań. Musiała je odłożyć z powrotem na półki, miała więc idealną wymówkę, żeby pozbyć się towarzystwa Gryfona. Ostatnimi czasy zdecydowanie bardziej wolała samotność od czyjejś obecności, nawet jeśli dana osoba należała do wąskiego grona zaufanych przyjaciół. Nie czuła się na siłach, żeby wciągać wszystkich w to, w co sama została wplątana zupełnie przypadkiem.
Tego lata wszystko się diametralnie zmieniło — i Lily sama nie wiedziała, gdzie zatraciła całą swoją beztroskę szóstej klasy. Miała na głowie zbyt wiele, nie wiedziała też jeszcze, jak sobie z tym wszystkim poradzi. Sporo pytań bez odpowiedzi kłębiło się w jej głowie; nie umiał na nie odpowiedzieć nawet sam Dumbledore. Frustrowało ją to pomimo obietnicy, że dyrektor będzie czuwał nad całą sprawą.
— Myślisz, że wpuszczą mnie do niej?
Głos Blacka wyrwał ją z potoku własnych myśli. Spojrzała na niego trochę nieprzytomnie, wreszcie odezwała się nieco roztargniona:
— Nie wiem, Black. Warto spróbować, ale musisz się przygotować na to, że madame Albatussis cię do niej nie dopuści.
— Zaryzykuję. — Zacisnął dłonie w pięści. — Dzięki, Evans.
— Nie ma za co — odpowiedziała do pustego krzesła, Syriusza bowiem już od kilku sekund nie było.
Nie pozostało jej nic innego, jak zabrać się za warzenie eliksiru.
Bulgoczący na podłodze w łazience prefektów wywar miał już czysty, fioletowy kolor. Lily dodała już do niego wszystkie składniki, teraz tylko musiała odczekać pół godziny, aż się schłodzi. Otarła pot z czoła, po czym poprawiła zsuwającą się czerwoną chustkę, której użyła do utrzymania w ryzach niesfornych włosów. Była całkiem zadowolona z efektu, choć trochę przesadziła z ilością lawendy. W obecnej chwili jednak fioletowa ciecz wyglądała jak wybawienie.
Usiadła na zimnych kafelkach i oparła się o ścianę. Spędziła w łazience prefektów już dobrych kilka godzin, szykując wywar. Na całe szczęście jak dotąd nikt jej nie przeszkodził, więc miała spokój. Nie do końca wiedziała, jak by się wytłumaczyła z warzenia eliksiru, ale prawdopodobnie cała praca poszłaby wówczas na marne.
Stwierdziła, że przydałaby się jej kąpiel. Po całym dniu ogarniało ją znowu koszmarne zmęczenie. Dodatkowo wciąż martwiła się o Dorcas. Dziewczyna spała przez cały dzień i jeszcze nie odzyskała przytomności po środkach podanych jej przez pielęgniarkę. Za to zaczęła się rzucać po łóżku i majaczyć, a gorączka na nowo rozpaliła jej policzki. Lily krajało się serce, gdy patrzyła, jak cierpi.
Podsłuchała cichą rozmowę profesor McGonagall z madame Albatussis, z której wynikało, że jeżeli chorej się nie polepszy, trzeba będzie ją zabrać do świętego Munga — być może tam będą potrafili sobie z tym poradzić. Samej Lily jednak wydawało się dziwne to, że nawet tak potężny czarodziej jak Dumbledore nie zna antidotum ani nawet przeciwzaklęcia na prostą — wydawałoby się — chorobę. Co gorsza, nie sądziła, że znalazłaby odpowiedź w jakiejkolwiek książce znajdującej się w szkolnej bibliotece, nie mogła jednak tego tak zostawić. Musiała chociaż spróbować, jeśli istniał nawet cień szansy na uratowanie Dorcas.
Tymczasem eliksir zupełnie dojrzał i mogła go bez obaw przelać do przygotowanych uprzednio fiolek. Schowała je do torby, oczyściła kociołek, po czym postanowiła wziąć szybką, odprężającą kąpiel. Czuła, jak za sprawą ciepłej wody opuszcza ją napięcie. Opuszczała łazienkę zupełnie już rozluźniona oraz uspokojona.
Tej nocy nie miała snów i przespała ją całą — po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Łania mnie trochę męczy. Nie mam czasu ani weny, żeby się nią zajmować, a nie chciałabym Wam dawać do przeczytania czegoś, co mi z trudem przeszło przez klawiaturę. Myślę, że lepiej będzie na razie to opowiadanie zostawić. Skończę najpierw Primę i wtedy pomyślę, co dalej zrobić z Łanią. Chciałabym ją doprowadzić do końca, tak jak pierwszą część, jednak to wcale nie jest takie łatwe. Na razie zawieszam. Jeśli uda mi się coś wreszcie wymyślić, wrzucę to na bloga. ^^' Do zobaczenia!
Szkoda, że zawieszasz :-( Mam nadzieję, że czasem tu zaglądniesz i napiszesz chociaż jedno słowo, żebyśmy wiedzieli, że o nas nie zapomniałaś.
OdpowiedzUsuńAle rozdział był fajny. Mam nadzieję, że Dorcas z tego wyjdzie. Podoba mi się James w Twoim opowiadaniu. No dobra, James podoba mi się w każdym opowiadaniu. To chyba wina tego imienia...
Pozdrawiam i życzę weny
Jasne, że będę nadal zaglądać! Nie zapomnę o Was, to mogę obiecać. :D
UsuńNie no błagam, w takim momencie z-o-s-t-a-w-i-ć? Zostawić Łanię? Akurat jak nie mogę żyć bo nie wiem co takiego ukrywa Lily, czego sam Dumbledore nie potrafi rozwiązać, ani tego co się dzieje z Dorcas bo to na pewno nie od pierwszego lepszego kotleta, tyle pytań, zero odpowiedzi i jeszcze zawieszenie - nie no naprawdę jesteś okrutna. Okrutna, zdolna i pomysłowa - najgorsze połaczenie ever. Teraz będę cierpieć. No ale niech będzie napiszę cos więcej: podoba mi się to nowe opowiadanie jeszcze bardziej od uciekającej łani. Jak już wspomniałam umieram z ciekawości, uwielbiam Jamesa, uwielbiam przemądrą Lily, uwielbiam to, że tez ma swoje tajemnice i już tylko czekam na gorącą kłótnię głównej pary bohaterów (swoja drogą już myślałam, że do niej dojdzie, ale jednak nie ;D) i jeszcze bardziej kolorowe godzenie się ich potem. A póki co przeklęty słowik, przeklęte tajemnice, przeklęty znajomy Hagrida, i przeklęty wybajerowany Alexander Nachtigall. Może miałabym coś więcej do powiedzenia na ich temat gdyby nie to.. że ktoś tu nie chce na razie więcej pisać ;P Życzę weny, chętnie oddam swoją bo opowiadania przestałam pisać wieki temu i wątpię żebym do tego wróciła mimo, że chciałabym. Także łap paczkę pełną mrocznej, ale pełnej radości i śmiechu weny, czekam czekam i czekam na ciąg dalszy! ;*
OdpowiedzUsuń~Ann-Marie
Wrócę! <3
Usuńnie wierzę, że nie skomentowałam tego rozdziału!
OdpowiedzUsuńLily jest taka... niejednoznaczna. Wobec Jamesa taka ciepła, nawey jeśli cośukrywa, a np. w rozmowie z Syriusze, zachowywała się bardzo niemiło.Co w tym złego, że chłopak dopytywał się o Dorcas, chyba nic - a wręcz przeciwnie? Swoją drogą mam nadzieję, że nie chodzi tylko o zwykłą koleżeńskość. inna kwestia, że zaniepokoiła mnie dość mocno ta tajemnicza dolegliwosć Dorcas... Mam nadzieję, że dziewczyna z tego wyjdzie...
Mam też nadzieję, że wrócisz do Łani!
Zapraszam na nowosc na niezaleznosc-hp.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii!
Ciekawe co to za choroba, na którą zachorowała Dorcas. Nie może być to zwykła choroba jak nie można tego wyleczyć. Mam nadzieję, że Dorcas z tego wyjdzie.
OdpowiedzUsuń