niedziela, 22 maja 2016

4. Koszmary dręczą na jawie

— James.
Cichy głos obudził go w nocy z koszmarnego snu. Niespokojnie usiadł na łóżku i sięgnął po okulary leżące na szafce nocnej. Ku swojemu zdziwieniu ujrzał Lily, której za dnia rude włosy teraz płonęły błękitem. Nie miał pojęcia, jak się tutaj dostała, omijając czary ochronne ich dormitorium — wszakże osobiście je zakładał wraz z pozostałymi Huncwotami. Szybko jednak podziw zastąpiło uczucie niepokoju. Musiało się coś stać.
— Wszystko w porządku, skarbie?
Wstał, po czym wyprowadził niespokojną Lily z sypialni, obejmując ją ramieniem.
— Nic nie jest w porządku.
Dygotała jak w febrze. Gdyby się na tym znał, pomyślałby, że lunatykowała, choć wyglądała na całkowicie przytomną.
— Przepraszam — jęknęła, dawszy się posadzić w fotelu przed kominkiem w pokoju wspólnym. James zdołał chwycić różdżkę przed opuszczeniem sypialni, więc teraz mógł rozpalić ogień. Płomienie pracowicie zabrały się za pochłanianie drewna, rzucając tańczące błyski na podłogę.
Kucnął obok fotela Lily; wyglądała chorobliwie blado — może się źle czuła? — coś ją widocznie dręczyło.
— Za co przepraszasz? — spytał miękko, wyciągając dłoń i splatając palce z jej własnymi.
— Za to, że cię obudziłam. Nie powinnam cię w to wciągać. To nie twoja wina, że nie mogę spać po nocach bez spożycia eliksirów.
Wyswobodziła dłonie z jego uścisku i ukryła w nich twarz, jakby nie chcąc, żeby James oglądał ją w tym stanie.
— Och, kochanie.
Chłopak przysiadł na oparciu fotela i delikatnie pogłaskał Lily po głowie. Dopiero po chwili rozumiał, że zaczęła płakać — zawsze czuł się w takich chwilach bezradny, nigdy nie wiedział, co powinien zrobić lub powiedzieć.
Wyczarował chusteczkę i podał ją dziewczynie.
— Cśśśś, nie płacz, proszę. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Nie masz się czym martwić.
— Mam. — Przyjęła od niego chusteczkę i wysmarkała nos. Na widok jej podkrążonych oczu Jamesowi ścisnęło się serce. — Dorcas.
— Dorcas jest silna. Wyjdzie z tego — zapewnił ją, choć nie wiedział, czy sam w to wierzy.
— James… Nie jestem głupia. Umiem rozpoznać czarną magię, gdy ją widzę. Sam Dumbledore był bezradny, rozumiesz to? Sam Dumbledore, na Merlina, nie wiedział, co zrobić!
— Ale nie wolno tracić nadziei — odparł z całą mocą, na jaką było ją stać. — Uzdrowiciele ze świętego Munga zrobią wszystko, żeby jej pomóc. Znajdą lekarstwo. Na pewno. Musi być jakiś sposób, żeby powstrzymać tę chorobę.
— Boję się, James. Nie chcę jej stracić. Wiem, że nie zawsze to należycie okazywałam, że w ostatnim czasie się od niej odsunęłam, od was wszystkich, ale… Dorcas jest moją przyjaciółką. Zależy mi na niej.
Wstała, żeby móc się przytulić do nieco zaskoczonego jej wyznaniem Gryfona. Potrzebowała jego uścisku, ciepła promieniującego od jego ciała. Objął ją pewnie i pocałował w czubek głowy, zupełnie jakby chciał ją ochronić przed całym złem tego świata.
— Wiem, że jest ci ciężko, skarbie — mruknął James. — Zrobiłbym wszystko, żeby jej pomóc. Mnie też to przeraża. Może nie byłem z Dorcas tak blisko jak ty… Ale zawsze bardzo ją lubiłem i szanowałem. Przecież w pewnym sensie stworzyliśmy wszyscy paczkę. Taką małą hogwarcką rodzinkę. Poza tym Dorcas jest dziewczyną Syriusza, mojego najlepszego przyjaciela… Jakże mogłaby być mi zupełnie obojętna?
— Syriusz… 
— Martw się — wpadł jej w słowo. — I to jeszcze jak się martwi. Chodzi po ścianach jak zbity pies i ledwo nad sobą panuje. Chyba tylko Remus jest w stanie nad nim zapanować. Wszyscy staramy się mu pomóc, ale to nie jest łatwe. Myślę, że nas odtrąca, nie chce pomocy.
Westchnął, nawijając na palec loki Lily.
— To dość trudna sytuacja, ale wyjdziemy z tego, jeśli będziemy się trzymać razem, okej?
— Okej.
Zacisnęła mocno ręce na jego szyi, przylegając do niego. Przestała już płakać, teraz tylko zaciskała mocno powieki. Miała wrażenie, że koszmary przeszły z jej snów do jawy.

Profesor Alexander Nachtigall był tego dnia jeszcze bardziej męczący niż na co dzień. Lily miała wrażenie, że przypomina natrętną, białą muchę, która przypominała o swojej obecności brzęczeniem i upartym obijaniem się o ściany. Dziewczyna zupełnie nie mogła skupić się na jego słowach, odpływała z głową opartą na ręce, zaś monotonny głos nauczyciela tylko ją irytował. Wczorajsza noc była wyczerpująca, ale i przynajmniej w jakiś sposób przyniosła ukojenie. Lily już tak bardzo się nie denerwowała; odczuwała jedynie niepokój, odganiany na nowo przez każdy uścisk dłoni Jamesa.
— Skupcie się.
Słowa Nachtigalla miały w sobie usypiającą moc, nieco odmienną od siły głosu profesora Binnsa, ducha zajmującego się wykładaniem historii magii. One hipnotyzowały, pozbawiały świadomości, a potem spychały w otchłań białych snów. Lily uświadomiła to sobie dopiero po kilkunastu minutach, kiedy się ocknęła z kolejnej drzemki. Rozejrzała się po klasie i zrozumiała, że przemowa nauczyciela tylko na nią tak podziałała — pozostali uczniowie słuchali z większą lub mniejszą uwagą, ale nie spali.
— Panno Evans, czy byłaby pani łaskawa nie spać na moich lekcjach?
Nachtigall stał przed jej stołem. Już nie przypominał muchy — bardziej rozlazłą jaszczurkę o zimnym głosie.
— Przepraszam — mruknęła, czując, że się czerwieni. Chyba jeszcze nigdy jej się to nie przydarzyło.
— Gryffindor traci piętnaście punktów. Proszę wreszcie się skupić i uważać, co mówię. Magia to nie przelewki, a tym bardziej czarna magia i obrona przed nią. Nie możecie sobie pozwolić na nieuwagę i tracenie czasu na bzdury. Musicie wiedzieć, jak się obronić. Już nawet nie mam na myśli egzaminów, od których zależy wasza kariera. Nadchodzą bardzo niespokojne, wręcz burzliwe czasy. Każdy z was niedługo opuści mury Hogwartu. Rozpęta się wojna, jestem tego pewien. Każdy z was prędzej czy później poczuje się zagrożony. Już nie będzie was chronił Albus Dumbledore. — W głosie Nachtigalla zadźwięczała pogarda. — Będziecie zdani na siebie, więc w waszym interesie powinno leżeć to, żeby się skupić. Nie mogę wam, oczywiście, zabronić spania. Będzie się to wiązało z utratą punktów i szlabanami, ale dla większości z was nie są to specjalnie bolesne kary. Wiem o tym.
Nachtigall stał teraz na katedrze, opierając dłonie o swoje biurko. Nie wyglądał groźnie, raczej posępnie, zupełnie, jakby był nieco zniechęcony. Zniechęcony i… zmęczony? Lily nie była pewna, czy właśnie tak powinna interpretować dostrzegalne w postawie jego ciała napięcie.
— Rzecz jasna, to od was zależy, czy będziecie chcieli zachować czujność, czy nie. Wydaje mi się jednak, że wszyscy w większym lub mniejszym stopniu cenią życie swoje lub bliskich. Dlatego musicie nauczyć się bronić. Dlatego musicie uważać. Rozumiemy się?
Lily odezwała się w imieniu wszystkich Gryfonów:
— Tak.
— Fantastycznie. W takim razie wróćmy do tego, czym się zajmowaliśmy przed pobudką panny Evans.

Bez większego apetytu smarowała dżemem bułkę, wiedząc, że prawdopodobnie i tak nie będzie w stanie jej zjeść. Starała się słuchać podszytej niepokojem paplaniny Alice o zbliżającym się wyjściu do Hogsmeade, jednak myślami była daleko stąd. Przez cały dzień łowiła zatroskane spojrzenia Jamesa, co ją niezmiernie irytowało. Nie potrzebowała litości ani współczucia. Sama Alice zniknęła na cały dzień z Frankiem i wróciła dopiero na kolację. Była sobota, więc jej chłopak poczuł się w obowiązku, by zająć czymś ukochaną, i zabrał ją prawdopodobnie nad jezioro albo do Hogsmeade, używając jednego z tych tajemnych huncwockich przejść.
Jej spojrzenie powędrowało w kierunku stołu nauczycielskiego. Siedziało przy nim kilku nauczycieli, jednak uwagę Lily przykuł Dumbledore rozmawiający o czymś szeptem z profesor McGonagall. Dziewczyna w jednym momencie zyskała pewność, że mówią o Dorcas.
Chwilę później zauważyła, że do wielkiej sali wkroczył wyraźnie wzburzony profesor Slughorn. Podszedł do dyrektora tak szybko, jak pozwalała mu na to własna tusza, i zaczął coś gorączkowo tłumaczyć. Lily spostrzegła, że nie tylko ona zainteresowała się zamieszaniem — gwar zawsze panujący w wielkiej sali stopniowo zamierał, by wreszcie całkowicie ucichnąć. Dzięki temu była w stanie usłyszeć słowa poruszonego nauczyciela od eliksirów.
— Znaleźli ją w dormitorium… Zasłabła… Wymiotowała krwią…
Lily poczuła, że robi jej się niedobrze. Slughorn wymieniał dokładnie te same objawy, które miała Dorcas.
McGonagall zauważyła poruszenie uczniów i wstała.
— Wracajcie do posiłków, proszę! Wszystko jest pod kontrolą.
Wywołała jedynie falę szeptów, podczas gdy przedstawiciele wszystkich domów wracali do jedzenia na swoich talerzach. Lily miała pewność, że plotki na temat tego, co się stało, jeszcze w ciągu godziny zdążą obiec cały Hogwart.
Dwójka nauczycieli wraz z dyrektorem opuściła pomieszczenie, wyraźnie się spiesząc. Na twarzy McGonagall widniała powaga, dyrektor wykazywał zwyczajowe opanowanie, natomiast Slughorn z przerażeniem wycierał czoło naprędce wyczarowaną jedwabną chusteczką.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Lily odszukała wzrokiem Jamesa. Wskazała mu wyjście; zrozumiał natychmiast.
— Przepraszam cię, Al — zwróciła się z poczuciem winy do przyjaciółki. — Muszę wyjść na chwilę. Zaraz wracam.
— Lily, wszystko w porządku?
— Tak, tak — odparła jak w transie.
Zmartwione spojrzenie Al odprowadziło ją pod same drzwi wielkiej sali.

Materiał peleryny-niewidki zaszeleścił, kiedy James narzucał ją na siebie i Lily. Oboje byli równie ciekawi, co takiego się wydarzyło. Kolejna osoba musiała zachorować, ale kto i jak to w ogóle było możliwe?
Powoli skradali się korytarzem, podążając za nauczycielami i zachowując przyzwoitą odległość. Musieli dodatkowo uważać na szwendających się po zamku uczniów; pora sprzyjała przechadzkom, tym bardziej, że do ciszy nocnej pozostało jeszcze sporo czasu. Z tego względu dyrektor oraz jego towarzysze rozmawiali przyciszonymi głosami, nie chcąc, żeby ktoś postronny ich usłyszał. Dystans pomiędzy nimi a Lily i Jamesem zmniejszył się; para chciała koniecznie podsłuchać rozmowę.
— Jesteś pewny, Horacy?
— Na Merlina, Minerwo, mówiłem ci już, że tak — odparł zasapany Slughorn. — Nie jestem idiotą.
Do dyskusji włączył się Dumbledore, jak zawsze spokojny:
— Ilu uczniów ją widziało?
— Dwóch? — W głosie nauczyciela eliksirów zabrzmiało wahanie. — Nie jestem pewien.
— Nie możemy dopuścić do tego, żeby wśród uczniów wybuchła panika. Powinniśmy im powiedzieć, że Juliette jest chora — zaproponowała profesor McGonagall, mijając kolejny zakręt. Lily i James przyspieszyli. Dziewczyna potknęła się o skrawek peleryny, lecz dłoń Gryfona pewnie pomogła jej zachować równowagę.
— Chora? Ależ, Minerwo…
— Uważasz, że lepiej wyjaśnić, że panna Meadowes i panna Reimers padły ofiarami klątwy?
James zyskał już pewność, że zmierzają do skrzydła szpitalnego. W tych okolicach na ich szczęście pojawiało się niewielu uczniów, więc wymiana zdań między nauczycielami stała się głośniejsza i ostrzejsza.
— Klątwy? Minerwo, chyba nie mówisz poważnie? Albusie, to prawda?
— Horacy, nie wiemy tego jeszcze na pewno — odparł rozsądnie dyrektor. — Podejrzewamy jednak, że obie panie znalazły się pod wpływem klątwy. Początkowo myślałem, że to pojedynczy przypadek, jakaś rzadka choroba, ale skoro jednak zachorowała kolejna osoba, przestałem tak sądzić.
— Klątwa… Ale jakie może być jej źródło? — spytał słabo Slughorn, otwierając drzwi skrzydła szpitalnego.
— Właśnie tego musimy się dowiedzieć.
Lily i James przystanęli nieco osłupiali za rogiem, nie chcąc wchodzić do środka za nauczycielami. Wymienili spojrzenia, zastanawiając się nad tym, co usłyszeli, i co powinni w związku z tym wszystkim zrobić.
— James…
— Wiem, Lily.
— Musimy znaleźć źródło tej klątwy, rozumiesz?
Ruda wyglądała na bardzo zdecydowaną, była gotowa natychmiast ruszyć na poszukiwania. Nie mógł jej za to winić, ale wydawało mu się, że nie mają żadnego punktu oparcia.
— Jak chcesz to zrobić?
— Trzeba poszukać w bibliotece wszelkich informacji na temat objawów tej klątwy. Nie wiem, cokolwiek o tajemniczych zgonach, chorobach… Myślę, że powinnam przeszukać nasze dormitorium, może to było coś, z czym miała kontakt… Nie wiem, James. Muszę po prostu coś zrobić. Nie mogę siedzieć bezczynnie.
Tak jak podejrzewał, nie udałoby mu się odwieźć jej od tego pomysłu.
— Dobrze. W takim racie poszukam z tobą. Może Remus będzie coś wiedział?
— Myślisz, że… — zawahała się. — Możemy angażować pozostałych?
— Myślę, że nie powinniśmy tego przed nimi ukrywać.
— Chyba masz rację… 

Siedząc w okręgu w dormitorium Huncwotów wyglądali jak spiskowcy. Rozmawiali przyciszonymi głosami, choć i tak mieli pewność, że nikt by nie mógł ich usłyszeć. Lily rzuciła na pokój zaklęcie wyciszające oraz wykrywające czyjąś niepożądaną obecność, więc natychmiast zostaliby zaalarmowani nadejściem intruza. Nie, żeby planowali coś złego — po prostu zamierzali złamać jakieś sto pięćdziesiąt punktów szkolnego regulaminu, na co pani prefekt zgodziła się bez sprzeciwu i wahania.
Większą część dnia spędzili w bibliotece, szukając wskazówek co do tajemniczych chorób. Pomimo usilnych poszukiwań nie znaleźli niczego, co by im się przydało, więc Syriusz z uśmiechem godnym Huncwota zaproponował zakradzenie się do Działu Ksiąg Zakazanych, najlepiej z użyciem peleryny-niewidki. Chciał się początkowo podjąć tego zadania sam, został jednak stanowczo oprotestowany przez Lily. Zarzuciła mu, że nie będzie wiedział, czego szukać, i przyniesie same bezużyteczne dla ich sprawy książki. Przewrócił oczami na tę uwagę, jednak wreszcie zgodził się z dziewczyną. Nie zamierzał wywoływać kolejnej wojny.
Jeszcze tej samej nocy zakradli się do biblioteki, starając się wywoływać jak najmniej hałasu, choć z Lily depczącą po piętach było to niezwykle trudne.
Spodziewając się w każdej chwili nadejścia Filcha lub jego wszędobylskiej kotki, zapalili zaklęciem światło swoich różdżek i zabrali się za przeszukiwanie regałów. Właściwie to głównie ruda szukała, zaś znalezione woluminy wkładała w ramiona Syriusza. Wreszcie uznała, że niczego więcej nie znajdą, więc skinęła chłopakowi głową, uznając, że mogą już iść.
Oboje jednocześnie zastygli w bezruchu, słysząc szelest gdzieś w wejściu do biblioteki. Lily jednakże nie straciła zimnej krwi, tylko szybko zgasiła światło dobywające się ze swojej różdżki i zanurkowała pod pelerynę niewidkę. Przez chwilę stali z Syriuszem w milczeniu, nie ruszając się z miejsca. Nie wiedzieli, czego lub kogo się spodziewać, a jedno miauknięcie Pani Norris mogłoby ich wydać.
Tajemniczy szelest przerodził się w człapanie, które następnie oddaliło się znacznie od biblioteki, więc dwójka uczniów odetchnęła z ulgą. Nadal jednak mieli się na baczności, kiedy szli ciemnymi korytarzami Hogwartu. Niektóre z nich były zalane światłem księżyca.
— Słyszysz to? — szepnęła Lily do Syriusza, nagle sztywniejąc.
— Co?
— Ptak. Słowik.
Huncwot wsłuchał się w ciszę; nie wychwycił jednak najlżejszego dźwięku poza ich własnymi oddechami. Spojrzał na rudą; wyglądała na bladą jak prześcieradło i wbijała wzrok w okno.
— Nic nie słyszę — mruknął. Rozejrzał się niespokojnie, nie wiedząc, czy ma wyczekiwać niebezpieczeństwa. Ścisnął mocniej w dłoni różdżkę, poprawiając chwyt na wyniesionych z biblioteki książkach. — Idziemy dalej? Jeśli się nie pospieszymy, Filch nas złapie…
— Naprawdę tego nie słyszysz? To jest okropne!
Ruda zatkała uszy i wyrwała się spod peleryny.
— Lily! POCZEKAJ!
Syriusz jęknął. Jak to się w ogóle mogło stać? Zerwał się do biegu za Lily, jednak nigdzie jej nie dostrzegł. Dodatkowo książki bardzo mu utrudniały podjęcie jakiekolwiek sensownej akcji.
— Tak, tak, moja droga, to na pewno jacyś uczniowie lekceważą sobie ciszę nocną!
Filch!
Huncwot szybko pobiegł dalej, uważając, żeby okrywająca go peleryna się nie odsłoniła. Nie mógł zostać w miejscu, bo widzialny czy nie, nadal był łatwym łupem dla woźnego i jego przebrzydłej kotki.
Dotarł wreszcie do wieży Gryffindoru. Gdy tylko wślizgnął się do pokoju wspólnego, powitały go niespokojne okrzyki Jamesa i Remusa. Pierwszy otrzeźwiał Rogacz.
— Łapo! Gdzie jest Lily?
— Uciekła mi — wyjaśnił zdyszany, odkładając książki na stolik. — Rogaczu, leć po mapę. Musimy ją jak najszybciej znaleźć, jeszcze zanim zrobi to Filch.
— Co się stało? — zapytał Remus, podczas gdy James, chwilowo darując sobie robienie przyjacielowi awantury, poleciał po ich bezcenną mapę przedstawiającą Hogwart wraz ze wszystkimi tajnymi przejściami i komnatami oraz, co najważniejsze, naniesionymi na nią kropkami oznaczającymi przebywające w zamku osoby.
— Usłyszała coś i nagle się wyrwała spod peleryny. Nie wiem, co to było, ale to było dosyć dziwne, zupełnie nie jak Lily, którą znamy. Coś ją solidnie wystraszyło, a ja prawie wpadłem na Filcha i musiałem wiać.
Lunatyk ze zdziwieniem zauważył, że Syriusz jest zdenerwowany, co się nie zdarzało często. Ostatnio może i humorem nie grzeszył w związku z tą całą sprawą z Dorcas, naprawdę jednak denerwował się dosyć rzadko.
Już po chwili James wrócił, z determinacją niosąc w ręce kawałek papieru. Rozłożył go na jednym ze stolików obok kominka. Wyciągnął różdżkę, po czym szepnął:
— Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Pozostali huncwoci również pochylili się nad mapą, wspólnie poszukując kropki oznaczającej Lily. Szybko dostrzegli ją w jednym z korytarzy prowadzących na czwarte piętro — i, o zgrozo, zbliżała się do niej plamka podpisana „Argus Filch”.
— Panowie — wyszeptał James. — Musimy szybko coś wykombinować. Chyba czas przypomnieć, kto tu w tym zamku potrafi broić.

Przepraszam za błędy i za końcówkę, nieco wymęczoną, nie jestem w stanie już tego sprawdzać. Stwierdziłam, że skoro już to skończyłam, to wstawię, ale zapasu nie mam i nie wiem, kiedy kolejny rozdział. Jak wena przyjdzie, to będzie, bo to opowiadanie jest pisane właściwie na spontanie i nie mam konkretnego planu na nie, bardziej stworzyłam kolejne punkty do odhaczenia i powoli sama zaczynam się w tym wszystkich plątać. Przepraszam, że musicie czekać. Ale nic na to nie poradzę. Jakoś muszę przez to przebrnąć, potem będzie lepiej. Powinno. Dziękuję, że czekacie.

6 komentarzy:

  1. Nowy rozdział, jupi! :D
    Trudno mi coś konkretnego napisać. No bo co, ze uwielbiam czytać każdy fragment z Lily i Jamesem? Że mnie ciekawi, co to za klątwa i co uda się Huncwotom i Evans odkryć? I że czekam z niecierpliwością, aż się wyjaśni sprawa słowika?
    Dobra, no to napisałam.
    To, co stało się z Dorcas, było trochę zaskakujące, ale teraz tylko się boję, kogo jeszcze taki los może spotkać. Atmosfera się zagęszcza, nie powiem.
    Życzę weny i czekam na kolejny rozdział. Czym szybciej będzie, tym lepiej. ;)
    Aranel

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się ogromnie że dodałam nową notkę! Bardzo podoba mi się zakończenie trzymające w niepewności, nie mogę się doczekać kolejnej. Intryguje mnie bardzo sekret Lily. Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobało mi sie. Nie spodziewałam die, ze Dorcas padła ofiara klątwy. Teraz jestem przekonana, ze to ma związek z Lily i Słowikiem, chc tudno powiedzieć jaki. Moze nawet ze Smierciozercami... To bardzo intrygujące! Ja sie tam nie dziwie, ze Syriusz sie denerwuje. Mysle, ze po prostu teraz za dużo sie dzieje, by mógł ukrywać własne nerwy. Chyba i tak niezłe sie trzyma. Mam dwie uwagi: wydaje mi sie, ze James z poprzednich rozdziałów zwróciłby uwagę na słowa Lily o tym,ze ta nie moze spac i pije eliksiry nasenne , a tu nic. Druga uwaga dotyczy początku fragmentu z Wielkiej Sali. Średnio klarownie opisałaś, kto wlasciwie jest zirytowany na Jamesa. Lily jakoś nie wydawała sie byc, a chyba o nią chodziło. Zapraszam serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com ; zarówno na rozdział, jak i ogłoszenie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak już druga osoba ma takie same objawy to musi to być jakaś klątwa. Ciekawe tylko kto ją rzucił.
    Zastanawiający jest też ten słowik. Może on ma związek z tym o czym Lily nie może na razie powiedzieć przyjaciołom.

    Czekam na kolejny rozdział, bo jestem ciekawa co dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam takie przeczucia ze to ten caly nauczyciel od OPCM daje te klatwy na uczniow!

    OdpowiedzUsuń