środa, 15 czerwca 2016

5. Wszystko, czego pragnę


Dopadli Lily w pobliżu wrót prowadzących na błonia. Dziewczyna poruszała się jak w transie, zupełnie wszystkich ignorując. Zdołali zmylić Filcha, angażując do akcji Irytka i zawabiając woźnego do pustych klas na trzecim piętrze. Rozlali atrament, poprzewracali meble i wypuścili z klatki kanarki, po czym uciekli. Natomiast Irytek, dotychczas złośliwie śpiewający, przekoziołkował z zachwytem nad głową mężczyzny, a potem tak po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Zapewnili więc woźnemu rozrywkę na całą noc, natomiast sami ruszyli na odsiecz ich rudej pani prefekt.
Żadne jednak prośby i krzyki nie zdołały jej otrzeźwić, więc zdesperowany James wyciągnął różdżkę i użył zaklęcia Agumenti.
Zmoczona nagle strumieniem wody Lily ocknęła się. Rozejrzała się dokoła nieprzytomnie, jakby nie wiedziała, gdzie się znajduje, zaś widok stojących obok Huncwotów bardzo ją zdumiał. Była już jednak sobą, a to napełniło chłopaków ulgą.
James rzucił na nią zaklęcie suszące, po czym szybko ją objął. Trzęsła się; nie wiedział, czy pod wpływem zimna, czy szoku.
— Lily, wszystko w porządku?
— Niezupełnie — odparła, pocierając dłonią czoło. — Coś mi tu zdecydowanie nie pasuje. Co ja w ogóle wyprawiam? Zaczynam lunatykować?
— To nie wygląda mi na lunatykowanie. — Remus zmarszczył czoło, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. — Wyglądałaś po prostu, jakbyś była w głębokim transie, w który ktoś cię wprowadził. Nie jestem pewien, ale to trochę tak, jakby to była robota czarnej magii. Nie wiesz, co się stało, co mogło być tego powodem?
— Nie. Zupełnie nic nie pamiętam. Pamiętam tylko, że wracaliśmy z biblioteki — posłała Łapie niezadowolone spojrzenie — a potem znalazłam się tutaj.
— Nie pamiętasz niczego podejrzanego, niczego, co przykuło twoją uwagę, zanim to się stało? — podpowiedział James.
— Nie, zupełnie nic.
Pokręciła głową zrozpaczona.
— Dobra, jutro to obgadamy, jak już się wszyscy wyśpimy — zaproponował trzeźwo Lunatyk. — Lepiej, żebyśmy tutaj dłużej nie stali. Jeszcze natkniemy się na jakiegoś nauczyciela i zarobimy szlaban do końca roku…
Przytaknęli słowom przyjaciela i ruszyli z powrotem do wieży Gryffindoru. James obejmował Lily, szepcząc jej coś cicho do ucha, a pozostali szli przodem, rozglądając się bacznie oraz wypatrując niebezpieczeństwa w postaci nauczyciela patrolującego korytarze.
Odetchnęli, kiedy znaleźli się w swoich bezpiecznych dormitoriach.

Ledwo nastała pora śniadania, Lily popędziła do skrzydła szpitalnego, chcąc odwiedzić Dorcas, tak jak to robiła codziennie przez ostatnie dni. Zdyszana stanęła pod drzwiami. Dała sobie chwilę na złapanie oddechu, po czym zapukała, nie chcąc wchodzić do środka niczym tornado.
Szkolna pielęgniarka przywitała ją skinieniem głowy (sama Ruda nie była częstym gościem szpitalnych łóżek, ale James często tu trafiał, siłą rzeczy Lily zwykle przy nim czuwała) i zaprowadziła ją do Dorcas.
— Pięć minut, panno Evans. Nie więcej — powiedziała, po czym odeszła, szeleszcząc białym fartuchem.
Lily ostrożnie wzięła dłoń przyjaciółki w swoją. Dorcas była strasznie blada, miała zamknięte oczy, a jej włosy rozsypały się po poduszce.
Początkowo pozostawała w głębokim uśpieniu wywołanym zaklęciami oraz eliksirami pielęgniarki. Szybko jednak przestały działać, a ona nadal nie odzyskiwała przytomności. Żyła, lecz zapadła w śpiączkę, z której nic nie mogło jej — na razie — wybudzić. To było dziwne i niepokojące, podobnie jak jej wcześniejsze wymiotowanie krwią.
— Och, Dorcas — szepnęła Gryfonka. — W co ty się wpakowałaś? Co ci się stało?
Wydawało jej się, że powieki przyjaciółki zatrzepotały, jednak było to tylko złudzenie. Nie wydarzyło się zupełnie nic.
— Przeniosą ją dzisiaj do świętego Munga.
Zauważyła nadejście pielęgniarki tylko po jej cichych słowach. Drgnęła, lecz szybko odzyskała panowanie nad sobą.
— Dzisiaj…?
— Tak. Tutaj nie możemy już zrobić niczego więcej.
Lily skinęła głową, ściskając mocno dłoń Dorcas. Czuła się tak, jakby po swoim wyjściu ze skrzydła zostawiała ją samą na pastwę losu.
Po głowie chodziło jej wciąż pytanie: co zrobią, jeżeli będzie więcej ofiar? Wszystkie po kolei będą przenosić do świętego Munga…?

Następnego dnia Lily nie rozstawała się ze swoim notatnikiem oprawionym w brązową skórę. Dla ciekawskich oczu wyglądał jak zeszyt, w których dziewczyna zwykle zapisywała notatki z zajęć — ot, wspomnienie mugolskich szkół, gdyż wszyscy dokoła niej zwykli pisać na pergaminach lub w ogóle.
Ten jednak zeszyt nie służył do notatek; notatki stanowiły jedynie przykrywkę do tego, by Lily mogła, nie budząc niczyjego zdziwienia, kontaktować się z Dziewczyną Z Lustra. Dzisiejszego dnia naprawdę tego potrzebowała, a nie mogła tak po prostu udać się do tajemnej komnaty, nie wzbudzając podejrzeń.
Spędziła całą obronę przed czarną magią, skrobiąc piórem po gładkich kartkach i unosząc w uśmiechu kącik ust. Czuła się trochę jak na kacu po mugolskiej wódce (próbowali jej kiedyś z Severusem, jeszcze na pierwszym roku — smakowała paskudnie i spowodowała, że szybko zakręciło się w głowach). Wpłynęła na to po części nocna eskapada oraz późniejsze ślęczenie nad książkami, lecz fakt, że dosyć długo nie odwiedzała Dziewczyny.
Czuła na sobie spojrzenie Jamesa, lecz nie odwróciła w jego stronę głowy. Nie miała teraz siły, żeby z nim rozmawiać, tłumaczyć, dlaczego znowu się tak zachowuje, dlaczego dręczy ją złe samopoczucie. Nie była gotowa na to, żeby wyjaśnić mu tajemnicę, którą chowała przed światem od tego lata.
Dotychczas nie mieli przed sobą absolutnie żadnych tajemnic. Znali się jak nikt inny, rozumieli bez słów i potrafili wyczytać nastrój drugiej osoby tylko z postawy ciała. Wiedzieli, że są dla siebie stworzeni, że nie potrafią bez siebie żyć i że potrzebują siebie nawzajem jak powietrza.
Teraz jednak wyrosła między nimi niewidzialna bariera. Właściwie to był to mur, którym Lily sama się otoczyła, nie chcąc dzielić się z nikim swoimi problemami, a który James próbował zburzyć w każdy możliwy sposób.
Nie mogła jednak to pozwolić, więc trzymała pion, starając się ograniczać kontakt i dawkując słowa. Zawsze aż do przesady uważała na to, co robi, nie mogąc sobie pozwolić na to, żeby po prostu się komuś wyżalić. Oczywiście, było jej ciężko, lecz naprawdę nie potrzebowała niczyjej litości — a gdyby powiedziała wszystkim dokoła, zaraz rzuciliby się ją pocieszać i wyruszyliby na ratunek. Nie chciała ich martwić ani dokładać kolejnych zmartwień, chociaż w gruncie rzeczy sama nie wiedziała, czy jej chłód i milczenie nie ranią ich razem. Jednak nawet, gdyby chciała, nie mogłaby niczego powiedzieć. Sam Dumbledore jej zakazał…
Poza tym kim była, żeby decydować, czy będzie ich to martwić, czy nie? Przecież sama robiła dokładnie to samo dla Dorcas, chociaż ta nawet o to nie prosiła. Nie powinna być taką hipokrytką… I wiedziała, że doszła do momentu, w którym powinna w końcu im o wszystkim powiedzieć, nawet jeśli nie można było poprawić sytuacji, w której się akurat znalazła.
Ale może wtedy ciężar na jej barkach byłby mniejszy?
Uniosła wreszcie wzrok i spojrzała na Jamesa. W jego orzechowych tęczówkach kryła się troska. Opierał podbródek na łokciu, patrząc prosto na nią, nieco zamyślony. Brakowało właściwie tylko podrzucanego w dłoni złotego znicza, tak dla niego charakterystycznego. Po dłuższym namyśle Lily przyznała jednak, że nie tylko tego u niego nie dostrzegała, ale nie było w nim już huncwockiej beztroski.
— Wszystko w porządku? — zapytał bezgłośnie, dostrzegając jej spojrzenie.
Skinęła głową, uśmiechnęła się na tyle szczerze, na ile potrafiła, po czym wróciła do swojego zeszytu.
James, nie mogę ci powiedzieć.
Nawet nie wiedziała, że obserwował ją również profesor Nachtigall, choć w żaden sposób nie skomentował ani nie przerwał swojego wykładu.
— Lily, na Merlina, poczekaj!
Przystanęła na środku korytarza, słysząc znajomy głos. Odwróciła się, by ujrzeć biegnącego ku niej Jamesa. Uniosła brwi zdziwiona i poprawiła zsuwający się z jej ramienia uchwyt torby. Skończyła właśnie zajęcia z runów, więc zupełnie nie spodziewała się w tym miejscu swojego chłopaka. Trochę jej to było nie na rękę, gdyż w trakcie przerwy obiadowej planowała udać się do tajemnej komnaty, lecz nie mogła tak po prostu spławić Gryfona.
— Wyglądasz, jakby goniło cię stado hipogryfów — przywitała go.
Przez chwilę nie mógł jej odpowiedzieć, za bardzo zdyszany. Uniósł tylko dłoń, prosząc, by Lily poczekała. Pomyślałby ktoś, że granie w quidditcha polepszało kondycję!
— Masz chwilkę? — spytał wreszcie. — Chciałbym z tobą porozmawiać.
To zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Lily zawahała się, lecz James, widząc to, dodał:
— Proszę, to ważne.
— No… dobra — zgodziła się, nadal nie do końca przekonana.
— Pokój Życzeń?
— Prowadź.

Blask zachodzącego słońca barwił ściany pokoju na pomarańczowo. Lily pomyślała, że chętnie spędziłaby tutaj całą noc, nie musząc nawet nic robić i tylko rozkoszując się czytaną książką. No, może jeszcze nie pogardziłaby do tego kubkiem herbaty.
Usiedli na podłodze, na licznych poduszkach, które usłużnie podsunął im Pokój — Lily trochę spięta, niepewna, a James zrelaksowany.
— O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
— Lily, wiem, że jest sporo rzeczy, których mi nie mówisz. W porządku, rozumiem to i szanuję twoją decyzję. Wiem też, że masz naprawdę dużo na głowie. Wyglądasz na zmęczoną, martwię się o ciebie.
Orzechowe tęczówki potwierdzały to, co mówił, wskutek czego Ruda poczuła się winna. W tej chwili mogłaby powiedzieć Jamesowi wszystko.
— James…
— Nie, jeżeli nie chcesz, nie możesz, to nie mów. Naprawdę rozumiem. Chciałbym jedynie, żebyś wiedziała, że w każdej chwili możesz do mnie przyjść pogadać. Jeżeli będziesz chciała zrzucić ten ciężar… Przyjdź.
Zabawne, używał dokładnie takich samych słów, które jeszcze niedawno krążyły po jej głowie.
— Dziękuję.
Tylko tyle mogła wykrztusić przez ściśnięte gardło. Siedzący naprzeciw niej chłopak wydawał się tak blisko, a jednocześnie tak daleko — wydawało jej się, że nawet gdyby wyciągnęła w jego stronę rękę, i tak by go nie dosięgnęła.
— Lily… — Dotknął delikatnie i z czułością opuszkami palców jej twarzy. — Wyglądasz na zmęczoną.
— Nie wysypiam się. — Choć tyle mogła mu powiedzieć. — Mam koszmary albo nie mogę spać, zresztą sam o tym wiesz, widziałeś. Tak jest każdej nocy.
— Byłaś z tym u madame Albatussis?
— Tak — skłamała i natychmiast poczuła wędrującą po kręgosłupie falę ognia. — Nic nie może na to poradzić.
— A Dumbledore?
— Wie.
Dobra, to akurat była półprawda. Informowała dyrektora na bieżąco, gdy coś się z nią dziwnego działo i pewnego dnia mimochodem napomknęła o swoich koszmarach.
— Próbowałaś znaleźć przyczynę tego wszystkiego? — spytał James, znowu się zamyślając. Chciał jej pomóc — a Lily to doceniała, choć uważała, że nie zasłużyła, nie po tym, jak bardzo go oszukiwała.
— Oczywiście, że tak! Nie mam jednak pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Na pewno nie jest to wina zmęczenia, bo ostatnio próbowałam się zwyczajnie wyspać i nie przemęczać.
James uśmiechnął się kpiąco, doskonale wiedząc, jaka była definicja „nie przemęczać się” według Lily.
— Więc myślisz, że to samo przejdzie? — spytał cicho.
— Nie wiem. Mam nadzieję, że tak.
— Wiesz, w razie czego Dumbledore może coś wymyśli…
— Nie byłabym taka pewna, James. — Ruda potarła skronie. — Są rzeczy, na które nie może poradzić nawet Dumbledore. Chociażby ta klątwa, której ofiarą padła Dorcas…
Lily miała wrażenie, że wszystkie te sprawy są powiązane, choroba Dorcas i tej innej dziewczyny, jej własna bezsenność, no i do tego Dziewczyna Zza Lustra. Taki wysyp klątw w jednym czasie nie mógł być tylko zbiegiem okoliczności. To znaczyło, że musi istnieć coś, co to wszystko łączy… Tylko co?
— Znalazłaś coś w ogóle w tych książkach z biblioteki?
— Nie — jęknęła z niezadowoleniem, z ulgą przyjmując zmianę tematu. — Przeczytałam wszystkie, James, wszystkie! W wielu są wymienione wszelkie możliwe klątwy, napisali nawet, jak można je rzucić, żeby działały jak trucizny lub zabijały na miejscu, ale nic nie ma temat klątwy powodującej śpiączkę. Rozumiesz, jaka to jest bezradność, kiedy nie możesz znaleźć upragnionej informacji w książce? Wcale się nie dziwię, że Dumbledore jest bezradny…
— Ciiii. — Gryfon przytulił ją do siebie jednym szybkim gestem. — Dumbledore wiele widział i wie jeszcze więcej. Jestem pewien, że szybko wymyśli jakieś rozwiązanie. Przecież nie takie rzeczy się w Hogwarcie działy… Przesadzasz, Lily. 
— To prawda, ale tym razem może być dużo groźniej. Wiesz, jeśli więcej osób padnie ofiarą tej klątwy, a nikomu nie uda się odwrócić jej działania, rodzice zaczną zabierać stąd swoje dzieci i mogą zamknąć Hogwart… Bo to by oznaczało, że przestałby już być bezpiecznym miejscem.
— Tak, ale do tego nigdy nie dojdzie, Dumbledore na to nie pozwoli.
— Obyś miał rację, James, obyś miał rację.

Po rozmowie ze swoim chłopakiem Lily poczuła głód i stwierdziła, że chyba jednak nie może zrezygnować z obiadu na rzecz wizyty u Dziewczyny Z Lustra. Zamiast tego zaniosła szybko do dormitorium swoją torbę, w której zostały wszystkie podręczniki oraz zeszyty, po czym zeszli wspólnie z Jamesem do Wielkiej Sali.
Powitały ich blade uśmiechy przyjaciół siedzących już przy stole Gryffindoru. Nikt nie miał nastroju do żartów, atmosfera gęstniała. Wokół nich panował zwyczajowy gwar, a oni siedzieli, milcząc, zupełnie jakby ktoś zamknął ich w bańce oddzielającej od reszty świata.
Tknięta przeczuciem Lily spojrzała na stół nauczycielski. Większość nauczycieli jadła śniadanie z apetytem, jednak McGonagall szeptała o czymś cicho wraz z dyrektorem. Nie wiedzieć czemu, dziewczyna od razu poczuła przechodzące po jej ramionach dreszcze. O czymkolwiek rozmawiali, nie wróżyło to niczego dobrego. Nie dostrzegła jedynie nigdzie profesora Nachtigalla; zbyła to wzruszeniem ramion.
Z westchnieniem wróciła do swojej jajecznicy, na którą właściwie wcale nie miała ochoty, więc już od dłuższego czasu jedynie dziobała ją niechętnie widelcem. Obok niej Syriusz chyba miał nieco lepszy humor, gdyż beztrosko wylizywał swoją miskę po owsiance — nie mógł do końca się pozbyć swoich psich nawyków.
Stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma. Wstała gwałtownie od stołu, rzucając widelec na talerz.
— Mam dość. Idę do biblioteki — rzuciła, mając nadzieję, że nikt nie podąży za nią. Zwłaszcza James. Musiała się zwolnić z popołudniowych zajęć i iść do Dziewczyny Z Lustra — chciała z nią porozmawiać o jednej rzeczy, która nie dawała jej spokoju.
Weszła po raz kolejny tego dnia do swojego dormitorium, które współdzieliła z Dorcas i Alice. W pokoju hulał przeciąg, więc szybko zamknęła okno.
Usiadła na łóżku, na które rzuciła poprzednio torbę. W miarę jak przerzucała kolejne podręczniki, zmarszczka na jej czole się coraz bardziej pogłębiała.
Przecież mogła przysiąc, że zostawiła swój ważny zeszyt w torbie! Nie wyciągała go z niej ani nie brała później ze sobą na obiad, a w żadnej sali ani Pokoju Życzeń na pewno nie został. Spanikowana wyrzuciła wszystko z torby, pozwalając, żeby książki wysypały się na kołdrę. Przeszukała je po raz kolejny, a kiedy to niczego nie dało, złożyła wszystkie tomy w jedną schludną kupkę i przez chwilę obserwowała ją podejrzliwie, jakby ta mogła wypluć szukany zeszyt.
Zajrzała nawet pod łóżko, spodziewając się, że może gdzieś przypadkiem tam wpadł, znalazła jednak tylko ciemność i kurz.
Zdesperowana zabrała się nawet za przetrząsanie kufra, choć wiedziała, że to bezcelowe.
Kiedy wychodziła z klasy runów, na pewno miała zeszyt w torbie, pamiętała, bo podczas tej lekcji również w nim pisała. Na ławce nie zostawiła niczego, inaczej nauczycielka albo ktoś inny by jej już dawno wręczył zgubę.
W Pokoju Życzeń nie wyjmowała niczego, żadnego podręcznika ani zeszytu, więc niemożliwe, żeby tam cokolwiek zostawiła. Właściwie to ani na chwilę nie spuszczała go dzisiaj z oka.
Poza obiadem.
Zmroziło ją w jednej chwili. Zostawiła torbę w dormitorium jedynie na te pół godziny, które spędziła w Wielkiej Sali, a to oznaczało, że w tym czasie ktoś musiał się zakraść do ich pokoju i wyjąć zeszyt.
Tylko kto miałby w tym jakikolwiek cel?
Lily uznała, że to najwyższa pora, żeby porozmawiać z dyrektorem — ale najpierw musiała sprawdzić, czy Dziewczynie Zza Lustra nic się nie stało pomimo zaginięcia zeszytu.

BANG! Dopadła wena, to jest i rozdział. Dzisiaj jakoś krótko, chyba trochę wymęczyłam tę część... Powoli gubię się we wszystkich opowiadaniach, które zaczęłam, a które mi nie dają spokoju. Muszę skończyć Primę, może wtedy jakoś się otrząsnę z tego bałaganu... Generalnie nie polecam i nikomu nie życzę. Wena sobie przypełza i odpełza i aż nie wiem, co mam z nią zrobić, więc chyba sobie wrócę do Emmanuelle i Paryża, a w międzyczasie dobiję do końca na Primie. A przy okazji dziękuję za wszystkie komentarze, niesamowicie motywują i za każdym razem przypominają, że hej, mam dla kogo pisać, ktoś na te bzdury czeka. <3 Kocham, ściskam, do następnego! 

2 komentarze:

  1. Z Dorcas musi być naprawdę źle jak jeszcze nie odzyskała przytomności. Może w św. Mungu ją jakoś wyleczą. Ciekawe jaki jest stan tej drugiej dziewczyny. Myślę, że też jest nieprzytomna tak jak Dorcas. I ile jeszcze osób zostanie ofiarami tej klątwy.
    Zastanawiam się co się stało z zeszytem Lily. Może ktoś podczas obiadu wszedł do jej dormitorium i wyjął go z torby. Dziwne jest też, że na obiedzie nie było Nachtingalla. Z jednej strony myślę że mógł ten zeszyt wyjąć, ale z drugiej jak by mu się udało
    dostać do Gryffindoru i jeszcze do dormitorium.

    Czekam na kolejny rozdział, bo jestem ciekawa co dalej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam za zwłokę w komentowaniu. Uwazam, ze Lily powinna porozmawiac z Jamesem. Widac, ze tajemnice ja zżerają, a on z pewnością by jej pomógł. Choćby dlatego, ze co dwie głowy to nie jedna, a po drugie..: to chyba logiczne dlaczego. Podoba mi sie jednak jego dojrzałość, ze juz jej Nie zmusza, tylko ze zastanawiam sie , czy nie powinien; bo wg mnie tk niebezpieczne , ze nie mowi o dziewczynie ani o słowiku. To na pewno wszytko sie łączy i obawiam sie, ze ma związek z Voldemortem. Ale czy ta Dziewczyna jest zła? Tego nie wiem. Co sie stało z zeszytem?! I dlaczego James az tak nie przejął sie stanem swojej dziewczyny z początku notki? Hm... Zapraszam serdecznie na nowosc na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń