wtorek, 2 sierpnia 2016

6. Dziewczyna zza lustra

— Lily! Dokąd biegniesz?!
Zignorowała głos Al, wracającej właśnie razem z Huncwotami, i skręciła w kolejny korytarz. Nawet specjalnie nie obchodziło jej to, że przyjaciele ruszyli za nią, zaniepokojeni nietypowym zachowaniem. Po prostu biegła, chcąc jak najszybciej się dowiedzieć, czy w tajemnej komnacie nadal wszystko jest tak, jak ostatnio.
Dopadła wreszcie właściwe drzwi i otworzyła je z rozmachem.
Lustro stało tak jak wcześniej — równie zakurzone i mętne. Wyglądało zwyczajnie, choć staro. Jednak gdy Lily dotknęła dłonią szklaną powierzchnię, od razu zaczął się formować obraz. Różnił się od tego, który dziewczyna zwykle widywała w lustrze. Nadal widziała równinę pokrytą trawą, lecz teraz nad tym pięknym krajobrazem zbierały się burzowe chmury, a las w tle wyglądał, jak był spalony, drzewa miały czarny kolor, nawet ich liście.
— Nie!
Ruda nie mogła przywołać Dziewczyny, nie mając zeszytu, więc zrozpaczona uderzyła pięścią w lustro. Nie stłukło się, gdyż było wzmocnione zaklęciami.
— Lily, co ty wyprawiasz?
Odwróciła się szybko, słysząc głos Jamesa. Stał w wejściu, a za jego plecami widziała Alice, Remusa i Syriusza. Nie wiedziała, kto był bardziej zaskoczony, ona czy oni. Westchnęła ciężko, pocierając skronie. Co tu robić, co robić?
— Nic takiego — powiedziała wreszcie. Nie sprawiło to wcale, że zmartwione spojrzenia jej przyjaciół przestały się w nią wwiercać.
— Nic takiego? A jak wytłumaczysz to lustro? Tę komnatę? O co tutaj w ogóle chodzi, Lily? Wszystko w porządku?
Alice zasypała Rudą gradem pytań, co sprawiło, że dziewczyna od razu poczuła ukłucie winy. Gdyby lepiej się pilnowała, teraz nie byłaby w tej sytuacji. Albo gdyby im powiedziała od razu… Nie, nie mogła tego zrobić. Musiała przecież utrzymać to wszystko w tajemnicy, poza tym teraz absolutnie nie miała czasu na tłumaczenie się.
Ścisnęła z irytacją nasadę nosa, rozważając dostępne opcje.
Mogła im wszystko od razu wyśpiewać i stracić cenny czas. Mogła ich jakoś spławić, a potem iść do dyrektora i opowiedzieć mu o wszystkim. Mogła też zignorować wszystkich oraz wyruszyć samej na poszukiwania.
Podjęła decyzję w ułamku sekundy i, okręciwszy się na pięcie, rzuciła się w przód. Jej ciało gładko przeszło przez powierzchnię szkła, zupełnie jakby to była woda. Przypominało to trochę wynurzanie się w spowolnionym tempie. Jakaś siła wypchnęła Rudą na drugą stronę i powaliła na kolana. Dziewczyna przez chwilę dyszała ciężko, lecz szybko się pozbierała. Nie miała czasu do stracenia, każda sekunda się liczyła, a minuty po tej stronie lustra płynęły nieco inaczej, szybciej.
Przebiegła przez trawę, w której jej stopy zostawiały ślady. Skupiła wzrok na ścianie lasu, nie mając żadnego konkretnego planu. Gnały ją tylko rozpacz i nadzieja, więc brnęła nieco na oślep. Nie wiedziała nawet, jak wróci na swoją stronę.
Pierwszy rząd drzew zbliżył się wreszcie na tyle, że mogła dostrzec ich korę, wyglądającą, jakby stado kotów ostrzyło sobie na niej pazury. Wszystkie drzewa wydawały się być chore, smutne, ich czarne liście zwieszały się ku dołowi. Jeszcze jedna rzecz była nienaturalna — brak jakiegokolwiek wiatru. Panowała martwa cisza.
Lily czuła się coraz bardziej nieswojo, brnąc głębiej w puszczę. Szła wydeptaną, wąską ścieżką, odgarniając na bok gałęzie i czujnie się rozglądając. Jak na razie nie dostrzegła ani jednej żywej duszy, zupełnie jakby las był niezamieszkany. Pamiętała, że gdy poprzednim razem widziała się z Dziewczyną, dokoła niej widniała tylko soczysta zieleń, a nie czerń.
Z tego, co wiedziała, to miejsce było czymś w rodzaju dodatkowego wymiaru. Wykorzystywało drobne zagięcie w czasoprzestrzeni i tworzyło azyl dla Dziewczyny, a poza nią także dla innych wygnanych stworzeń. Miało być jednak całkowicie bezpieczne, strzeżone wysokiej klasy zaklęciami ochronnymi rzuconymi przez samego dyrektora. No i dodatkowo jego atut stanowiło to, że nikt nie wiedział, jak się do niego dostać — poza Lily, Dumbledorem i teraz także jej przyjaciółmi, a może i nawet osobą, która ukradła zeszyt.
Nie wróżyło to dobrze, ale przynajmniej tutaj Ruda nie słyszała śpiewu przeklętego słowika. Chociaż jedna dobra rzecz w morzu nieszczęść.
Drzewa rosły coraz gęściej, zabierając sobie wzajemnie słońce, choć teraz i tak ponad gałęziami Lily widziała tylko chmury koloru ołowiu. Miała nadzieję, że nie zacznie padać, tylko tego jej brakowało do szczęścia, tym bardziej, że robiło się coraz ciemniej. Na całe szczęście jeszcze trzymała przy sobie swoją różdżkę, nie zapomniała jej w tym zamieszaniu — choć nie wiedziała nawet, czy w tym wymiarze magia w ogóle zadziała. Spróbować jednak było warto, więc dobyła swój nieszczęsny kawałek drewienka.
Lumos — wyszeptała. Koniec różdżki posłusznie rozjarzył się zielonym światłem, co napełniło Lily otuchą. Dopóki miała czarodziejski patyk, nie wszystko było stracone.
Dopiero wtedy, gdy straciła już poczucie czasu (lecz drogę nadal znała, gdyż użyła maleńkiego zaklęcia kompasowego), las zaczął śpiewać. Nie była to szczególnie pokrzepiająca piosenka, brzmiała raczej złowrogo i dość ponuro. Liście poruszyły się, choć nadal nie pojawił się wiatr. Nagle wykręcone drzewa skojarzyły się Lily z ludzkimi sylwetkami, a w poznaczonych bruzdami korach ukazały się twarze śledzące ją niewidzącymi oczami. Wzdrygnęła się i ścisnęła mocniej różdżkę, już nie taka pewna swojej decyzji.
Od północnego wschodu zawiał wiatr. Potargał włosy dziewczyny, po czym uciekł, tarmosząc kilka liści. Opadły na ziemię, niezdolne do utrzymania się na gałęziach.
Gdzieś w oddali zamajaczył błękitny blask. Lily musiała zmrużyć oczy, żeby móc na niego patrzeć bez bólu. Na początku dostrzegała jedynie niebieską plamę, która formowała się stopniowo w kształt łani. Zwierzę wyglądało bardzo znajomo i stało już całkiem blisko. Zwiesiło nisko głowę, zupełnie jakby piło wodę ze strumyka, jednak chwilę później łania spojrzała prosto na Lily. Gryfonka zobaczyła w mądrych oczach swoje własne odbicie i postąpiła krok naprzód, jednak w tej samej chwili zwierzę odbiegło na kilka kroków, po czym spojrzało wyzywająco na dziewczynę. Zrozumiała, że powinna za nim podążyć i nagle przestała się bać.
Szły więc razem przez las — ruda Lily i łania w błękicie.
Przeszły spory kawałek, zanim dotarły do polanki otoczonej krzakami przypominającymi nieco jałowiec oraz grubymi dębami — a w każdym razie drzewami wyglądającymi na dęby. Tam, pod wykrotem, Gryfonka dostrzegła znajomą sylwetkę.
Dziewczyna Zza Lustra leżała na posłaniu z liści i małych, fioletowych kwiatów, z rudymi włosami rozsypanymi wokół głowy. Wyglądała, jakby spała, lecz idylliczny obrazek burzyła krew oblepiająca jej twarz, dłonie oraz brzuch. Lily z niepokojem zauważyła, że do tego Dziewczyna ma gorączkę, co sugerowały gorące czoło i niezdrowy rumieniec na policzkach. Oddech jednak, na szczęście, miała stabilny.
Gryfonka szybko wymamrotała nad nią kilka zaklęć diagnostycznych, jednak zamiast oczekiwanego rezultatu zobaczyła tylko niebieskie iskierki przenikające ciało Dziewczyny. Zrozumiała, że magia nie ma na nią żadnego wpływu — być może dlatego, że nie przynależała do świata magii, lecz do drugiej strony. Dla pewności Lily rzuciła jeszcze zaklęcie leczące, które, jak sądziła, nie odniosło żadnego skutku.
Lily obejrzała się z rozpaczą za siebie, lecz łani już przy niej nie było, odeszła, wykonawszy swoje zadanie. Ruda nie miała nawet kogo poprosić o pomoc i dopiero teraz najboleśniej odczuła swoją samotność.
Uklękła, zastanawiając się gorączkowo, czy mugolska medycyna mogłaby jej pomóc. Nie miała przy sobie żadnych lekarstw, ale może udałoby się je wyczarować bez względu na Prawa Gampa. Szybko jednak uświadomiła sobie, że skoro magia tutaj działa, to jej ograniczenia na pewno też.
— Nie poddam się! — powiedziała do siebie, próbując się podnieść na duchu.
— To fantastycznie, bo będę potrzebował rąk do pomocy.
Podskoczyła, słysząc w tej głuszy inny ludzki głos. Brzmiał jednak całkiem znajomo, lecz Lily nie mogła sobie przypomnieć, gdzie już go słyszała. Dopiero gdy przed nią zmaterializowała się sylwetka mężczyzny, zrozumiała.
To było tamtej feralnej nocy, kiedy poszła za słowikiem, została ugryziona w nogę przez niezidentyfikowane zwierzątko i trafiła na Hagrida, a później znalazła się w jego chatce. Tam siedział już właściciel tego samego głosu, który teraz słyszała i który brzmiał wręcz niebiańsko dla jej uszu.
Elias Eule.
— Co pan tu robi? — spytała nieco bełkotliwie; szok chyba uderzył jej do głowy.
— Przybywam na ratunek niewinnym dziewczynkom, nie widać? — Mężczyzna kucnął tuż obok, przyglądając się leżącej bezwładnie Dziewczynie. — Dobra, nie mamy czasu do stracenia, panno Evans. Trzeba jej będzie jak najszybciej podać eliksir, który dostałem od profesora Dumbledore’a, inaczej umrze. Temperatura jej rośnie, to bardzo niedobrze… 
— Od profesora Dumbledore’a? — powtórzyła tępo Lily, nie rozumiejąc, co się właściwie dzieje.
— Owszem, przygotował mnie na taką okoliczność. Spodziewaliśmy się, że to kiedyś nastąpi. Panno Evans, proszę potrzymać jej głowę.
— Spodziewaliście się?
Posłusznie wykonała polecenie, lecz w głowie nadal miała chaos.
— Tak. — Elias wyciągnął zza pazuchy fiolkę z eliksirem, który w normalnym świetle miałby czerwoną barwę, a tutaj był po prostu czarny. Wlał go do gardła dziewczyny, zupełnie nie bacząc na to, że według mugolskich standardów nie powinno się niczego podawać nieprzytomnym osobom. — Kazał mi mieć na ciebie oko.
— Dlaczego?
— Panno Evans, naprawdę myślisz, że Dumbledore zostawiłby cię samą z tym wszystkim? Otóż nie. Kazał mi mieć na ciebie oko, więc oto jestem. Powinnaś być wdzięczna, a nie zadawać głupie pytania.
— Przepraszam — mruknęła zirytowana. — Po prostu ciężko mi w to uwierzyć.
— Nie musisz w to wierzyć, przyjmij to po prostu do wiadomości, bo i tak twoje zdanie nic nie zmieni, a ja nie odejdę, czy tego chcesz, czy nie.
— Nie potrzebuję niańki…
— Nie jestem twoją niańką. Mam cię tylko na oku, to wszystko. Dobra, Dziewczyna będzie żyć. Powinna się za chwilę obudzić.
Rzeczywiście, już po paru sekundach Dziewczyna podniosła się do pozycji pionowej i zaniosła przeraźliwym kaszlem. Wypluła na bok flegmę, po czym otarła usta. Jej włosy lepiły się do karku, gdyż była jeszcze cała spocona.
— Nie powinnaś jeszcze wstawać — powstrzymała ją Lily. — Jesteś chora.
— Nic mi nie jest.
Ruda zdała sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy słyszy głos Dziewczyny, nieco bardziej chropawy niż jej własny. Przez lustro nie mógł się przebić, ale tutaj już dało się rozmawiać normalnie, dzięki Merlinowi.
— Na pewno?
— Po prostu kręci mi się w głowie. Co się stało? Dlaczego tu jesteś?
Lily pokręciła głową, zanim się odezwała:
— Nie wiem. Nie jestem pewna. Pamiętasz zeszyt, za pomocą którego się kontaktowałyśmy? — Otrzymała w odpowiedzi skinięcie. — Ktoś mi go ukradł dzisiaj rano. Nie wiem, kto to był, ale najwyraźniej miało to ogromny wpływ na tę stronę. Przybiegłam tu najszybciej, jak mogłam, chciałam cię znaleźć. Przeszłam przez las i zobaczyłam, że tutaj leżysz chora. To wszystko.
Dziewczyna zamyśliła się głęboko, więc przez dłuższą chwilę cała trójka milczała.
— Masz jakiś pomysł, kto mógł ci ukraść zeszyt? — spytała wreszcie Dziewczyna.
— Nie. Żadnego.
— Powinnaś jednak powiadomić dyrektora — odezwał się Elias. — Powinien wiedzieć o sytuacji, zanim złożę mu raport.
Lily skinęła głową, zgadzając się z jego słowami.
— Myślę, że powinnaś też poprosić o nowy zeszyt albo coś, co pozwoli nam na ponowną komunikację. Jak tu się w ogóle przedostałaś?
— Po prostu przeszłam przez lustro. Widocznie w jedną stronę jest to możliwe, ale nie wiem, jak w drugą.
— To nie było zbyt mądre, ale doceniam to, dziękuję.
Wymieniły blade uśmiechy.
— Wszystko pięknie, ale powrót to naprawdę może być problem. Portal umieszczony w lustrze otwiera się tylko w jedną stronę, jest to jedno z zabezpieczeń na nie nałożonych. — Eule założył dłonie na piersi. — Istnieje jednak rozwiązanie tego problemu.
— Jakie?
— Istnieje kamień, który pozwala na swobodne przechodzenie w jedną i w drugą stronę. Dzięki temu nawet zeszyt nie będzie potrzebny, ale musisz go bardzo pilnować i nie dać sobie ukraść tak jak zeszytu, bo inaczej sprowadzisz na siebie katastrofę. Zrozumiałaś?
— Tak.
Skinęła głową dla wzmocnienia efektu.
— W porządku.
Elias wyciągnął z kieszeni kamyczek w kształcie deltościanu — dwóch połączonych ze sobą tetraedrów. Miał szary kolor, trochę błyszczał niebieską poświatą. Lily wzięła go w swoją dłoń i ścisnęła mocno, obiecując sobie, że będzie go strzec jak oka w głowie.
— Panno Evans, czas już na nas.
Skinęła głową, wiedząc, że czas przelatuje jej przez palce. Przytuliła Dziewczynę, prosząc ją, żeby na siebie bardzo uważała i nie dala się wpędzić w kolejną chorobę, po czym wraz z Eliasem odeszli w stronę wyjścia z lasu.
— Chciałabym o wszystkim powiedzieć przyjaciołom — mruknęła po jakimś czasie Lily, ni to do siebie, ni to do swojego milczącego towarzysza. — Martwią się o mnie, zasługują na prawdę.
— Jeżeli naprawdę im ufasz i uważasz za swoich przyjaciół, powinnaś im powiedzieć. Nie skrzywdzą ciebie przecież.
— Wiem. Nie chcę po prostu im dokładać zmartwień.
— Myślę, że tę prośbę powinnaś skierować do dyrektora, nie do mnie. Nie ja tu jestem szefem.
— Wiem.
Dotarli do skraju lasu. Już tutaj widzieli postępujące szybko zmiany — łąka przed nimi zaczynała się zielenić i pojawiały się w niej kwiaty. Na jej samym końcu, jak zawsze, stało samotnie lustro, którego powierzchnia lśniła w blasku słońca. Lily puściła się do niego biegiem, zaraz za nią nieco leniwym krokiem ruszył Elias.
— Co mam zrobić? — spytała dziewczyna, kiedy oboje już stali obok siebie.
— Chwyć mnie pod ramię, tak, dobrze. Teraz weź ten swój czarodziejski kamyszek i ściśnij go mocno w dłoni. Nie możesz go ani na chwilę wypuścić, rozumiesz? Inaczej oboje nie przejdziemy i zostaniemy uwięzieni między tymi światami.
— Rozumiem.
— Fantastycznie. No to hop.
Lily ponownie poczuła się tak, jakby przebijała głową powierzchnię wody. Nagle wynurzyła się po drugiej stronie, z powrotem w Hogwarcie, u stóp swoich przyjaciół. Nie zdołała wyhamować impetu i znalazła się na kolanach. Obejrzała się — Eliasa jednak nigdzie nie było. Nie mógł zniknąć gdzieś po drodze, bo pamiętała, że trzymała mocno jego ramię do samego końca.
— Lily! Gdzie byłaś?! Wszystko w porządku?
— Opowiem wam wszystko — sapnęła. — Tylko najpierw muszę pogadać z Dumbledorem. To ważne. Potem się wszystkiego dowiecie. Poczekajcie tutaj, zaraz wrócę.
Ignorując ich zdziwione spojrzenia, wybiegła z komnaty.

— Dobry wieczór, profesorze.
— Dobry wieczór, panno Evans. Proszę usiąść. Co panią tu sprowadza?
— Dziękuję, nie skorzystam — mruknęła. — Muszę z panem porozmawiać. To dosyć ważne, chciałam pana jak najszybciej powiadomić. — Zaczerpnęła tchu, po czym wypaliła: — Mój zeszyt został dzisiaj skradziony.
— Ten zeszyt? — spytał ostro dyrektor, łącząc palce w piramidkę. — Ach, doskonale, spodziewałem się tego.
— Spodziewał się pan?
— Tak. Podejrzewałem, że prędzej czy później to nastąpi. Nic nie dzieje się przypadkiem. Proszę mówić dalej, panno Evans. Czy wydarzyło się coś jeszcze?
Nieco speszona spojrzeniem błękitnych oczu dyrektora przestąpiła z nogi na nogę, by ponownie się odezwać, już nawet nie dbając o to, że mówi bez ładu i składu.
— Jednak lustro nadal stoi, wydaje mi się, że złodziej nie wie o jego istnieniu. Przeszłam na drugą stronę. Dziewczyna była chora. Leżała w lesie, miała gorączkę, której nie mogła uleczyć magia. Pomógł mi Elias Eule, dał mi kamień do przechodzenia na drugą stronę lustra… Powiedział, że pan profesor się przygotował na tę okoliczność.
— Panno Evans, jak mówiłem, nic się nie dzieje przypadkiem. Podejrzewałem, że do czegoś takiego dojdzie, dlatego poprosiłem mojego dobrego przyjaciela, żeby nad tobą czuwał. Jak widzę, nie zawiódł mnie w tej roli. Zatrzymałaś kamień, panno Evans?
— Tak.
— Doskonale. Trzymaj go zawsze przy sobie i strzeż jak oka w głowie. Jeszcze coś?
— Tak — stwierdziła po chwili namysłu. — Myślę, że o tym też pan powinien wiedzieć. Kazał mi pan dawać znać o wszystkich dziwnych i podejrzanych rzeczach, a to zwróciło moją uwagę, choć przez dłuższy czas uważałam, że to przypadek.
— Słucham, Lily.
— Przy okazji której z naszych rozmów wspominałam panu o tym, że często śnią mi się koszmary, prawda? — Dyrektor skinął głową, a jego oczy błysnęły. — Uważałam to za fakt bez znaczenia, ale kiedy weźmie się pod uwagę wszystkie okoliczności… Wydaje mi się to podejrzane.
— Co dokładnie masz na myśli?
— Mam koszmary każdej nocy, dyrektorze. Każdej nocy słyszę też śpiew słowika, którego nie da się w żaden sposób wyciszyć. Próbowałam wszystkiego — powiedziała wprost. — Parę razy po jego usłyszeniu wpadłam w trans. Chciałam go raz upolować, ale w zamian… — Urwała, decydując, że lepiej nie mówić mu o jej eskapadzie. — Myślę, że ten słowik ma ogromne znaczenie. Jak tak teraz myślę… Noc przed chorobą Dorcas… Obie usłyszałyśmy śpiew słowika. Potem Dorcas zachorowała…
— Panno Evans, bardzo dziękuję za twoje cenne uwagi. Uważam, że masz rację, że słowik odgrywa dużą rolę w tych wszystkich wydarzeniach. Być może właśnie znaleźliśmy naszego winowajcę.
— Myśli pan, że to animag?
— Tak podejrzewam. Lily, gdy tylko znowu usłyszysz słowika, przyjdź do mnie, dobrze? Koniecznie.
— To pewnie nastąpi dzisiejszej nocy — mruknęła bez entuzjazmu.
— Przyjdź do mojego gabinetu o północy.
— Dobrze. — Zgodziła się bez wahania; poczuła się pewniej. — Panie dyrektorze… Czy mogę powiedzieć o wszystkim moim przyjaciołom? Myślę, że zasługują na to, żeby się o tym dowiedzieć. Myślę, że to już pora.
— Oczywiście, panno Evans. Myślę, że to najwyższa pora. Proszę się tylko upewnić, że dochowają tajemnicy.
— Dobrze.
— Proszę się nie martwić, Lily, myślę, że w odpowiednim czasie wszystko się wyjaśni.
Naprawdę, dyrektor do niej mrugnął, gdy wychodziła.


Dobra, wena jak zwykle dopadła mnie dość nagle. Napisałam cztery strony wczoraj o trzeciej nad ranem, a dzisiaj to dokończyłam. Nie wiem, kiedy kolejny, ale będzie dosyć ważny, bo wyjaśni bardzo wiele. Napiszę go pewnie za miesiąc, jak zwykle, wena na Łanię jest dość kapryśna. A w międzyczasie zapraszam tu, na fanpejdża o moich tworkach i procesie twórczym. Pozdrówki!

4 komentarze:

  1. Dobrze, że tą dziewczynę z lustra udało się uratować. Ciekawe kto ją do takiego stanu doprowadził.
    I co to jest a wymiar, w którym ta dziewczyna się znajduje.
    Też myślę, że jak Lily ufa swoim przyjaciołom to może im o wszystkim powiedzieć.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego Lily nke oczekiwała jakichś większych tłumaczeń od któregokolwiek z mężczyzn? I jakie sztuczki stosuje ten E.E,? Jakoś nie chce mi sie wierzyć, ze wszyscy przyjaciele cały czas tam stali i nikt po nikogo nie pobiegł ani ze James nie pobiegł pozniej za Lily. Jednak oprócz tego sam pomysł mi sie podobał, mocne nawiązanie do Alicji, a ja kocham Alicję. No i ta lania <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejny tajemniczy rozdział, gdzie nie wiadomo co się tak naprawdę dzieje. Kim jest ta dziewczyna zza lustra? Widząc tytuł rozdziału spodziewałam się, że się to właśnie wyjaśni. No trudno. Scena podobała mi się bardzo tylko ta rozmowa z Eliasem wydała mi się taka sztuczna troszeczkę. Smutno też, że przyjaciele Lily stali się niejako tłem rozdziału. Nie wierzę, że sami nie poszli w między czasie do dyrektora, albo za Lily. No ale może jak Lily im wszystko wyjaśni to my też się czegoś dowiemy - tak czy inaczej czekam z niecierpliwością! ;D

    ~Ann-Marie

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany, rany :D Jednego dnia przeczytałam dwa blogi, tak mnie pochłonęło! Pierwsza część była urocza, takiego fanfika szukałam. Kibicowałam im strasznie, żeby się wreszcie zeszli, chociaż przecież wiedziałam, że to i tak nastąpi. Druga jest chyba poważniejsza, Lily ma jakiś dziwny sekret i mam nadzieję, że dobrze to rozwiniesz. Ich relacja w tej części wypada trochę za słodko (jak dla mnie), wolałabym więcej docinek i mniej "kocham cie na zawsze" itp.
    Ale naprawdę bardzo się wciągnęłam i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń