niedziela, 5 lutego 2017

9. Pod lasem na wrzosowiskach

— Rudzielcu, możemy porozmawiać? — odezwał się wreszcie Potter.
— Myślę, że powinniśmy — zgodziła się. — Ale nie tutaj. Chcę wejść do środka, zobaczyć, jak Ona się ma. Zechcesz mi towarzyszyć?
Skinął głową, więc podała mu dłoń. Ujął ją niepewnie i dał się pociągnąć w stronę lustra. Spodziewał się twardego zderzenia z powierzchnią, tak jak za każdym razem, gdy przechodził na peron 9 i ¾, ale po drugiej stronie znaleźli się bez bólu czy problemów. Zanim zdążył mrugnąć, stali już w dolinie z poszarzałą trawą. Tuż za nią rozciągały się wrzosowiska, za którymi z kolei wyrastała ciemna ściana lasu.
— Zazwyczaj nic się tutaj nie zmienia — wyjaśniła Lily, widząc zdziwienie na twarzy Jamesa. — Pogoda jest zawsze taka sama, trawa wiecznie zielona, a wrzosy i drzewa żywe.
— Dlaczego teraz są martwe?
— Nie wiem. Przypuszczam, że ktoś naruszył barierę. Widzisz — powiodła ręką dokoła — cały ten obszar jest chroniony zaklęciami rzuconymi przez Dumbledore’a. Nikt niepowołany nie ma prawa tu wejść, jedyna droga prowadzi przez lustro. Wiesz, to taki wydzielony kawałek innego wymiaru, a ktoś się tutaj włamał. Dlatego wszystko zaczęło gnić i dlatego Ona zachorowała.
— Kto mógł to zrobić?
— Nie wiem, ale nie wierzę, że to przypadek. W porządku — usiadła na wrzosach, nie przejmując się tym, że suche łodyżki pękły pod jej ciężarem — chciałeś porozmawiać.
— Uhm, tak.
On też usiadł i z desperacją poczochrał swoje włosy.
— Przepraszam, że cię okłamałam, James. I że nie powiedziałam ci od razu wszystkiego.
— Nie mogłaś — uciął. — Rozumiem to. Zresztą ja też ci wiszę przeprosiny.
Spojrzała na niego zdumiona.
— Ale…
— Poczekaj. Chciałem cię przeprosić za to, że zachowywałem się jak palant i nie mogłem uszanować twojej prywatności…
— Nie mogłeś wiedzieć! — zaprotestowała. — Zrobiłeś to, co każda normalna osoba by zrobiła na twoim miejscu. Martwiłeś się i próbowałeś poznać powód! To ja tutaj zawiniłam, nie ty.
James z frustracją przeczesał włosy.
— Nie przesadzaj. Myślę, że możemy podzielić winę na pół.
— Okej, niech będzie, że oboje zawiniliśmy — zgodziła się. — I co dalej?
— I co dalej…?
— Tak. Co dalej z nami, naszym związkiem i tak dalej.
— Chcesz ze mną zerwać?
— Nie! — krzyknęła, a potem przyznała cicho: — Po prostu sama teraz nie wiem, czego chcę. Chciałabym dokończyć sprawę z Dziewczyną i odzyskać utraconą część mojej duszy. Bez niej czuję się… niekompletna. Jakbym nie była sobą.
— Masz rację. Zmieniłaś się.
Podniosła głowę.
— To dobrze czy źle?
— Nie wiem. Ani dobrze, ani źle. Po prostu jesteś inna. Zauważyłem to po wakacjach. Nie wiem, czy to kwestia twojego brakującego kawałka, czy czegoś innego. Widziałem, że jesteś bardziej zdystansowana. Daleka. Momentami oschła, zimna. — Przygryzł wargę, nie przejmując się, że po jego brodzie zaczęła spływać wąska strużka krwi. — Zupełnie jakbyś się zamieniała w Królową Śniegu, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Wymykałaś mi się z rąk, nie chciałaś o niczym rozmawiać i cię nie rozumiałem. Nie wiedziałem, dlaczego wszystko się tak diametralnie zmieniło w ciągu jednych wakacji. Czułem się bezradny. Nie miałem też odwagi, żeby z tobą naprawdę porozmawiać.
— James…
— Lily, nie powinnaś się obwiniać o to, co się stało. To twoja siostra wykonała przeklętą robotę, a ta kobieta ją do tego namówiła.
— Nie zrzucaj całej winy na Petunię — zaprotestowała słabo, nawet teraz broniąc swojej siostry. — Była w transie, nie wiedziała, co robi. Jeżeli kogoś należy obwiniać, to tę kobietę.
— Dlaczego ona w ogóle to zrobiła?
— Nie wiem. Nie mam pojęcia — westchnęła. — Wiem tylko, że chciała mi ukraść duszę, ale jej się nie udało, bo plan do końca nie wypalił. Miała pecha, że Dumbledore zauważył lusterko, zanim ona przybyła. No i ten słowik… James, to wszystko się ze sobą łączy. Nic się nie wydarzyło bez powodu. Nie znam tylko motywu ani elementu, który by to wszystko spajał. Cholera, nie wiem. Chyba na razie mam tego wszystkiego dość. Myślałam już nad tym tak długo, że głowa mała!
— Myślę, że jedyne, co możesz teraz zrobić, to pogadać z Dumbledorem. On wymyśli jakiś plan, będzie wiedział, co robić. Wiesz, sam bym najchętniej zapolował na tego słowika…
— Wiem, James, ja też, ale nie możemy ryzykować.
Chwyciła jego dłoń, ściskając mocno, jakby potrzebowała wsparcia. Chłopak nie wahał się długo i przytulił Lily, otaczając ją ramionami. Chciał, żeby choć teraz poczuła się bezpieczna i chroniona przed złem tego świata.
— Dziękuję — wyszeptała w materiał jego koszulki.
— Nie ma za co, kochanie. Wiesz, że zrobię wszystko, żeby tylko ci pomóc.
Zaczął delikatnie gładzić ją po plecach.
— Wiem.
— Nie martw się, poradzimy sobie z tym.
Skinęła głową, po czym wyswobodziła się z jego ramion.
— Myślę, że powinniśmy już iść, jeżeli mam jeszcze dzisiaj porozmawiać z dyrektorem. Nie mamy wybitnie dużo czasu.
Wstali, ale jeszcze przez chwilę się nie ruszali, patrząc sobie w oczy. Tyle wystarczyło, żeby Lily poczuła się silniejsza, bo James przypomniał jej, że przecież jest kochana, a on nie zostawi jej samej z tym całym bałaganem. Miała jego wsparcie.
Weszli w las, który wciąż pozostawał głuchy oraz martwy. Lily czuła dreszcze przebiegające jej po plecach, więc chwyciła dłoń bruneta. Poprzednim razem wszystko przesłaniała troska o Dziewczynę, strach, że mogło się coś stać, ale teraz adrenalina nie dawała złudnego poczucia bezpieczeństwa. Zresztą wtedy Lily nie zwracała większej uwagi na swoje otoczenie i biegła na oślep.
— Czy ten las zawsze był taki okropny? — usłyszała w uchu głos Jamesa i odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć.
— Nie. Kiedyś był zielony. Mieszkało tutaj dużo zwierząt.
— Co się stało?
— Sama nie jestem pewna. Na pewno ma to związek z chorobą Dziewczyny, bo dopiero wtedy drzewa straciły kolory i stały się takie szare. — Pogładziła wyschniętą korę najbliższego drzewa. Miała wrażenie, że pień mógłby się łatwo złamać, gdyby użyła większego nacisku. Spojrzała w górę, na bezlistne korony, nieprzesłaniające nieba w kolorze ołowiu. Nadchodziła burza. — Za dużo ostatnio zagadek i niewiadomych.
— Za dużo, żeby to mógł być przypadek?
— Tak. Będzie padać. Możliwe, że nadejdzie burza. Czujesz to napięcie?
— Taka pogoda jest tutaj możliwa?
— Najwyraźniej, chociaż nigdy nie widziałam, żeby tutaj padał deszcz. Być może to też się zmieniło, tak jak las.
Ruszyli dalej, stąpając po suchych, szeleszczących liściach.
— A Dziewczyna? Co ona robi w czasie deszczu, jeżeli spadnie?
— To dobre pytanie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Prawdę mówiąc, nigdy jej nie odwiedzałam, nigdy nie przechodziłam na drugą stronę lustra, więc tę część znam tylko z jej opowiadań, poza tym nie wiem, czy kiedykolwiek padało po tej stronie. Może ma tutaj jakieś schronienie.
Milczeli. Powietrze dokoła zdawało się elektryzować coraz bardziej, a w oddali przetoczył się grzmot.
— Oho — mruknęła Lily. — Musimy się pospieszyć.
Ruda nie znała drogi, ale czuła się tak, jakby jakaś tajemnicza siła prowadziła ją do celu. Zaledwie kilka minut później ujrzeli jamę, w której wciąż leżała Dziewczyna. Wyglądała, jakby spała. Jej rude włosy ubrudzone błotem obramowały bladą twarz, a klatka piersiowa równomiernie podnosiła się i opadała — a więc żyła.
Lily odetchnęła z ulgą, kucając obok. Nie zauważyła żadnych nowych ran ani niepokojących oznak. Przyłożyła dłoń do jej czoła. Było ciepłe, ale nie gorące, więc gorączka musiała powoli spadać.
— Myślisz, że wszystko z nią w porządku?
— Na pewno jest lepiej niż było. Oddycha normalnie, żyje, więc myślę, że z tego wyjdzie. Najgorsze minęło. — Rozejrzała się dokoła nerwowo. — Kurczę, nie pomyślałam, mogłam przynieść jakiś koc…
— Od czego jest magia?
— W tym wymiarze chyba nie dz…
James nawet jej nie słuchał. Wyciągnął swoją różdżkę i znalazł pod poszyciem jakiś szary kamień. Rzucił na niego odpowiednie zaklęcie; kawałek skały posłusznie przetransformował się w ciepły koc.
— No jak nie działa, jak działa?
Lily tylko machnęła ręką, rozbawiona. Przejęła od chłopaka koc i okryła nim Dziewczynę. Co prawda nie miała pewności, czy to cokolwiek zmieni, bo śpiąca na pewno nie była ludzką istotą, tylko bytem. Z drugiej strony jednak byty nie powinny chorować…
— Okej, możemy wracać.
Dopadli lustra w chwili, kiedy krople deszczu uderzyły o ziemię. Chwycili się za ręce i przeskoczyli na drugą stronę, lądując na podłodze komnaty. Lily skrzywiła się, kiedy coś zachrupotało w jej nadgarstku; nieopatrznie się na nim oparła podczas upadku.
— Uch.
— Co się stało?
— Chyba złamałam rękę. Możesz rzucić zaklęcie diagnozujące?
Wyglądał na przestraszonego, ale po raz kolejny sięgnął po różdżkę, delikatnie podtrzymując dłoń Lily. Zaklęcie ukazało, że kość nie została złamana, tylko odrobinę uszkodzona.
— Chcesz iść do skrzydła szpitalnego?
— Nie. — Skrzywiła się. — Znasz zaklęcie leczące?
— Nie.
— W porządku, sama to zrobię.
Znalazła w kieszeni szaty swoją własną różdżkę. Na szczęście prawa dłoń była wciąż sprawna, więc wystarczyło wyraźnie wypowiedzieć formułę. Lily poczuła ból, który trwał zaledwie kilka sekund, a potem ustąpił. Mogła już swobodnie poruszać ręką, ale na wszelki wypadek rzuciła drugie zaklęcie diagnozujące.
— Ech, chyba kiedyś się w ten sposób zabiję — mruknęła. Obróciła różdżkę w palcach. — Muszę iść do Dumbledore’a.
— Iść z tobą?
Zawahała się. Tym razem nie miała już niczego do ukrycia, więc równie dobrze James mógł jej towarzyszyć. Miał do tego prawo.
— Jeśli chcesz.
— Chcę.
— Chodźmy.
Zastali dyrektora chodzącego w tę i z powrotem po swoim gabinecie. Nie zdziwił się jednak, kiedy ich zobaczył. Jego oczy błysnęły za okularami-połówkami, kiedy wskazywał im miejsca przed jego biurkiem. Sam też usiadł, pocierając w zamyśleniu brodę. Wyglądał na zmęczonego i bardziej… ludzkiego.
— Panno Evans, panie Potter — zaczął, przerywając ciszę. — Czy coś się zmieniło?
— Nie, dyrektorze. Stan Dziewczyny się trochę poprawił, ale wciąż się nie obudziła — poinformowała go Ruda.
— Spodziewałem się tego.
— Profesorze… — Lily zawahała się, nie wiedząc, jak ubrać swoje myśli w słowa. — Co mamy zrobić? Czy ma pan jakiś plan?
Mężczyzna oparł dłonie o biurko i pochylił się do przodu.
— Odkąd powiedziałaś mi o słowiku, panno Evans, przeszukuję systematycznie okolice zamku i Zakazany Las. Poprosiłem Hagrida oraz wszystkich nauczycieli, żeby mieli się na baczności i informowali mnie, gdyby zauważyli coś niezwykłego.
— Znalazł pan słowika?
— Nie. Na razie nie, ale myślę, że to kwestia czasu. Muszę jednak przyznać, że ukrył się dosyć sprytnie, skoro dotąd go nie zauważyliśmy.
— Albo szukaliśmy w złych miejscach — zauważył James. — Mugole mówią, że najciemniej jest pod latarnią. Może tutaj też tak jest. Może słowik jest w zamku, a my o tym nie wiemy?
Lily spojrzała na niego zszokowana. Wcześniej o tym nie pomyślała, ale to miałoby sens. Ale Dumbledore musiał przecież na to wpaść przed Jamesem…?
— Dziękuję za tę cenną wskazówkę, panie Potter, wezmę ją pod uwagę.
— Panie profesorze… Myśli pan, że słowik by się pokazał, gdybym to ja spróbowała go odnaleźć?
— Nie wiem tego na pewno, panno Evans, ale istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie. Podejrzewam, że słowik jest animagiem i dlatego nam się wymyka.
— Animagiem?!
— Tak. Normalne słowiki nie są na tyle rozumne, żeby rzucać w czarodziejów klątwami, więc to logiczne, że musi za tym stać jakiś człowiek. Prawdopodobnie animag.
— To w gruncie rzeczy logiczne — stwierdziła powoli Lily. — Ale i tak nie mamy pewności. Może po prostu ktoś go zaczarował. Niemożliwe, żeby słowik był sam. Musi mieć wspólnika albo wspólników, zapewne w samym zamku. Ktoś przecież musiał ukraść mi zeszyt. Słowik na pewno sam tego nie zrobił. Dlatego jest wysoce prawdopodobne, że ktoś mu pomaga.
— Ktoś więcej może się tu ukrywać?
— Nie, nie dałby rady pozostać tutaj niezauważony przez dłuższy czas. Poza tym, James, już dawno byście go zauważyli na Mapie Huncwotów… — Zignorowała uśmieszek na twarzy Dumbledore’a i kontynuowała: — Nie, to ktoś, kto dołączył niedawno, prawdopodobnie nauczyciel, bo uczniowie raczej nie znają tak zaawansowanych klątw, ale jednocześnie nienasuwający się od razu jako podejrzany… Och.
Olśnienie spadło na nią znienacka.
— Doskonała dedukcja, panno Evans. Doszedłem do podobnych wniosków, ale jeszcze nie miałem okazji ich skonfrontować z rzeczywistością. Nie mamy całkowitej pewności, panno Evans. To wciąż tylko przypuszczenia. Może się okazać, że osądzamy niewinnego człowieka.
— Panie dyrektorze…
Skinął głową.
— Zgadzam się, panno Evans. Tylko ostrożnie, bo nieprzemyślane słowa mogą puścić w ruch lawinę. Nie idź tam sama.
— Panie profesorze, pomoże nam pan, jeśli…
— Tak, Lily. Bądźcie ostrożni.
Gryfonka skinęła głową z ponurą determinacją i wstała z miejsca, pociągając za sobą również oszołomionego Jamesa. Ledwo wyszli z gabinetu dyrektora, Lily puściła się biegiem.
— Dokąd biegniemy?! — spytał ją James, próbując dotrzymać Rudej kroku.
— Wyjaśnić parę spraw! — odkrzyknęła. Znała zamek równie dobrze jak Huncwoci, więc wybrała najszybszą drogę prowadzącą do celu. — Być może podczas tej rozmowy wszystko się wyjaśni.
Ku zdumieniu Jamesa, po szaleńczym biegu zatrzymali się na drugim piętrze, przed drzwiami prowadzącymi do klasy Obrony Przed Czarną Magią.
— Dlaczego tutaj…?
— Pomyśl, James. Przypomnij sobie, co powiedziałam w gabinecie Dumbledore’a. Który z nauczycieli dołączył niedawno?
— Nachtigall. Ale…
— Nie sądzę, żeby pozostali nauczyciele maczali w tym palce. Przez swoje niedawne dołączenie Nachtigall jest podejrzany. W dodatku ta gra słów… Wiesz, co po niemiecku oznacza jego nazwisko?
— Co?
— Słowik.
— Chyba żartujesz…
— Nie. Nie sądzę, żeby to on był rzeczonym słowikiem, ale na pewno ma z nim jakiś związek. Jaki — tego musimy się dowiedzieć.
Nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi klasy.
W pomieszczeniu nikogo nie było. Panowała cisza przypominająca tę pojawiającą się przed burzą. Wszystkie sprzęty ustawione w klasie wyglądały jednak normalnie, tak samo jak podczas ostatniej lekcji. Nic nie świadczyło o tym, że Nachitgall mógł mieć jakikolwiek związek ze słowikiem i wydarzeniami ostatnich dni.
— Musimy wejść do jego gabinetu, może tam będzie — szepnęła Lily do Jamesa, zaciskając dłoń na różdżce ukrytej w kieszeni szaty. Rozglądała się czujnie, nerwowa i napięta. Spodziewała się zagrożenia.
Weszli po schodkach prowadzących do gabinetu nauczyciela. Ruda uniosła dłoń i zapukała, czując, jak szybko zaczęło bić jej serce. Adrenalina przygotowywała organizm do walki lub ucieczki.
— Wejść! — Postąpiła zgodnie z poleceniem i otworzyła drzwi. — Panno Evans, panie Potter, czemuż zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę?

Endory, dziękuję za komentarz pod poprzednim rozdziałem — dał mi potrzebnego kopa do pisania. Czekałam na to od dłuższego czasu i nie mogłam się zebrać do kupy. Dzięki! ^^ // A nowa część będzie jakoś w okolicy 19.02. No, postaram się do tego czasu ją napisać. Pozdrówki!

1 komentarz:

  1. Też pomyślałam, że Nachtigall może mieć coś z tym wspólnego. Może to on się w tego słowika przemienia. A jeżeli ktoś by miał mu pomagać to myślę, że to ta kobieta od lusterka.
    Albo to ta kobieta się przemienia, a Nachtigall jej pomaga.
    Ciekawe czego Lily i James się dowiedzą.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń